sobota, 20 kwietnia 2013

Kitsune no Komichi - Chapter VII, part II


Jak pewnie zauważyliście, o ile ktokolwiek jeszcze tu zagląda, w końcu wstawiłem nagłówek, wg mnie całkiem dobrze oddający klimat bloga. Zmieniło się również położenie symbolicznego Menu. Ponad to postanowiłem wrzucić tu nowe „opowiadanie”, byście mieli co czytać czekając na kolejne rozdziały Kitsune no Komichi. A właśnie. W końcu udało mi się dokończyć chapter VII, czego dowód daje poniższy post. Wiem, wiem, jest strasznie krótki, ale jeśli dobrze pamiętamy, to jest tylko part II, a nie nowy rozdział. Zatem, pozdrawiam i enjoy!



Choć już nie padało i niemal ustał lodowaty wiatr, to i tak nie było można powiedzieć, żeby się, choć trochę ociepliło. Maszerowali przez zasypane grubą warstwą białego puchu lasy kraju wiecznej zimy w zbitej kupce prowadzeni przez troję shinobi Śniegu, z czego tylko jeden wydawał się być wrogo nastawiony. Wciąż skrywał twarz pod szerokim kapturem, a na każdą próbę wywiedzenia się czegoś odpowiadał suchym, pozbawionym emocji głosem. Był zimny, jak krajobraz, który przemierzali. Panna Yamanaka wkrótce zaczęła podejrzewać, że ów osobnik musiał czuć jakąś urazę do shinobi Konoha, skoro tak się względem nich zachowywał.
- Daleko jeszcze? Jestem już zmęczony…
Chrupot śniegu pod stopami nagle przerwał cichy narzekający jęk jednego z podopiecznych panny Yamanaka, fioletowowłosego Kichiro. Ino z początku wcale nie zareagowała skupiona na obserwowaniu milczącego Kitsune, lecz ten już nie był taki bierny. Zatrzymał się gwałtownie i do nich odwrócił. Z pod szerokiego kaptura nie było widać jego twarzy, a jedynie delikatny obłoczek wydychanego ciepłego powietrza. Nastała pełna napięcia cisza, jakiej żadne z trójki geninów Konoha nigdy w życiu nie słyszeli. A tym bardziej, osobiście nie doświadczyli. Czując na sobie srogie spojrzenie Kitsune, momentalnie zbili się w jeszcze ciaśniejszą kupkę, robiąc przy tym malutki kroczek do tyłu, lecz na tym koniec. Kiedy Mari i Masashi poczuli czyjąś rękę na swoich ramionach, zadarli szybko głowy do góry i zaraz spotkali się z uprzejmym, i dodającym otuchy spojrzeniem swojej sensei. Ino w ten sposób chciała im pokazać, żeby się nie lękali. Że ona stanie w ich obronie, gdyby zaszła taka potrzeba, a zachowanie Kitsune wskazywało jasno, że taka oto potrzeba właśnie nastała. Czując na sobie jego spojrzenie, w pierwszym momencie nieco nerwowo przełknęła ślinę, lecz już po chwili dobitnie mu pokazała, że się go nie boi. Stanęła prosto dumnie wypinając pierś i powoli przeszła przed ewidentnie wystraszonych geninów.
- Coś nie tak? – Spytała ostrożnie dobierając słowa i tonację głosu,  aby się nie zdradzić z swoim zdenerwowaniem wynikającym z zaistniałej sytuacji.
Shinobi Śniegu tym czasem nie zareagował. W odpowiedzi jedynie delikatnie przechylił głowę na bok, jakby oceniał jej postawę lub zwyczajnie zastanawiał się nad odpowiedzią, po czym zwrócił głowę w stronę stojącej opodal Saori. Dziewczyna widząc to, ciężko westchnęła delikatnie wspierając się na łęczysku swojego łuku. Doskonale wiedziała, z jakim podejściem do tego zadania odnosił się Naruto i po tym, co od niego usłyszała o mieszkańcach Konoha, również nie pała miłością do shinobi Liścia, lecz nie zamierzała wszczynać żadnej wojny. Może jedynie pognębi trochę tych tutaj. Stojący z drugiej strony drogi, którą akurat szli, Toichi natomiast kompletnie nie wiedział, co się zaraz stanie. Oczywistym było, że on również podzielał uczucia blondyna względem Konohy i jej shinobi, i był gotów z nimi walczyć, gdyby chcieli siłą go zabrać. Nawet teraz czekał w gotowości na jakiś znak, a skoczy do przodu ku wrogowi. I nie obchodziło go, że walczyłby z… dziećmi. Lecz ze strony Kitsune nie nadszedł żaden sygnał do ataku i Hayata musiał obyć się smakiem. Saori widząc zawiedziony wyraz twarzy białowłosego towarzysza uśmiechnęła się delikatnie, lecz zaraz na powrót spoważniała. Otworzyła już usta, by coś powiedzieć, kiedy Uzumaki ją ubiegł:
- Jednego nie rozumiem. Dlaczego Yondaime przysłał do nas drużynę, co dopiero mury Akademii opuściła? – Odezwał się uprzejmym, choć wyprutym z emocji, głosem. Widząc cień oburzenia na twarzy rudowłosej kunoichi, jinchuuriki uśmiechnął się kpiąco, lecz nic już nie dodał czekając na odpowiedź.
- Czy muszę odpowiadać? – Spytała Ino kierując swoje słowa do całej trójki. Nie widząc reakcji ze strony gbura, przeniosła spojrzenie na pannę Tatsuye z nadzieją, że ta okaże się nieco cieplejsza. I nie myliła się. Brunetka westchnęła czując na sobie jej „błagalne” spojrzenie. Choć obiecała Uzumakiemu, że nie będzie udzielała żadnych odpowiedzi bez jego zgody, to tym razem postanowiła złamać tę regułę. Powiedzmy, dla dobra tej czwórki:
- Kiedy Kitsune-sama o coś pyta, należy odpowiadać szybko, krótko i zwięźle. – Saori uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dodała poważniejszym tonem prostując się i opierając łuk o kolano cięciwą do siebie. Innymi słowy przybrała jednoznaczną pozycję sugerującą gotowość do walki. – W waszej sytuacji, będąc w złym składzie, na obcej ziemi radziłabym grzecznie robić wszystko co w waszej mocy, aby jak najdłużej pozostać przy życiu.
- Co znaczy, że owszem, prosimy o odpowiedź. – Dodał Toichi sugestywnie obnażając klingi swoich mieczy. Tylko Naruto nie zareagował cierpliwie czekając na odpowiedź. Nie drgnął nawet, kiedy przyjaciele postanowili nieco nastraszyć Konoszan. Z jednej strony był lekko zdenerwowany zignorowaniem jego rozkazu, lecz z drugiej cieszył się, że Saori i Toichi postanowili złamać dane mu słowo i uratowali sytuację. Lepiej, żeby Ino i jej podopieczni już teraz wiedzieli, że nie należy się im sprzeciwiać.
- Czy ja dobrze wyczuwam tu… strachhh? – Zamruczał demon podekscytowanym głosem niecierpliwie wiercąc się w swoim gniazdku. – Ooo taaak… Czuję to wyraźnie. Ten jeżący włosy na głowie strach, co dodatkowo ściska lodowatymi palcami ich roztrzęsione serca!
- Wyluzuj, Kurama. – Odparł blondyn i dodał złowieszczo się podśmiewując. – Pewnie, mamy tu trzy strachliwe duszyczki i jedną odważną, ale i ją wkrótce złamiemy. A gdy już to nastąpi, będziesz czuł przerażenie pełną gębą. Choć w twoim przypadku będzie to pysk!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. – Sarknął lis udając obrażonego. – Lecz prawdziwe.
W czasie, jak Uzumaki przekomarzał się z mieszkańcem swojej duszy, panna Yamanaka dokładnie analizowała własne położenie i szanse. Niby nie była sama, ale biorąc pod uwagę, że jej uczniowie nigdy przedtem z nikim tak na poważnie nie walczyli, to nie sądziła, żeby miała z nich większy pożytek. Z drugiej zaś strony nie chciała z nikim walczyć, a rozpętanie wojny miedzy Konoha i Yuki Gakure to ostatnia rzecz, jakiej jej teraz potrzeba. I jak na złość, nie wiedziała, co ma zrobić. Postawić się, nie okazując strachu, czy raczej ulec, poddać się? Odpowiedzi udzielili jej uczniowie nagle wychodząc przed nią:
- Chcecie z nami walczyć!? – Krzyknęła Mari.
- Właśnie! Nie boimy się was! – Poparł ją Kichiro.
Tylko Masachi zachował milczenie, lecz jak przyjaciele pochwycił kunai w dłoń i uniósł go na wysokość brody przybierając postawę bojową. Ino natomiast nie wierzyła własnym oczom. Znowu ją zaskoczyli. Znowu jej nie zawiedli, lecz ich zachowanie mogło źle wpłynąć na rozwój sytuacji. Zły rozwój. Yamanaka już miała mimo wszystko zbrukać uczniów za wtrącenie się, gdy nagle zimową ciszę zakłócił donośny śmiech Kitsune:
- Jesteście pewni, że chcecie tu ginąć? – Spytał opierając klingę swojego miecza na prawym barku. Swoją postawą jasno dawał do zrozumienia, że jeszcze chwila, a w leśnej tundrze rozpęta się walka na śmierć i życie. – Jestem pewien, że Yondaime Hokage byłby bardzo niepocieszony waszą śmiercią… A nie, przepraszam. Mój błąd. Yondaime-sama nigdy by się o tym nie dowiedział. Co najwyżej, że zamarzliście na kość żywcem pogrzebani pod jakąś lawiną, a i waszych zwłok nikt nigdy by nie odnalazł.
- N-nie… – Jęknęła Adachi przerażona usłyszanym opisem, a gdy jeszcze dodatkowo jej młodzieńca wyobraźnia ruszyła w te pędy, ręka z podniesionym do góry kunai momentalnie opadła wzdłuż ciała. Mięśnie jej zwiotczały i niechybnie by upadła, gdyby nie błyskawiczna reakcja stojącego obok Kichiro. Chłopak podtrzymał koleżankę w pasie i szepnął jej coś na ucho, że ta spłonęła szkarłatnym rumieńcem szeroko otwierając oczy.