poniedziałek, 30 lipca 2012

Kitsune no Komichi - Chapter VII, part I

W odpowiedzi na liczne komentarze pod ostatnią notką, w końcu podjąłem decyzję. Na razie wstawiam na bloga pierwszą część chaptera VII, gdyż reszta jeszcze nie powstała. Jeśli jednak w przyszłości takowa powstanie, w co nie wątpię, tylko potrzeba mnie czasu, dodam ją już jako nowy post, jedynie w tytule oznaczony dopiskiem "part II". Zatem, na razie będziecie musieli zadowolić się tym, co już mam od kwietnia tego roku. - Pozdrawiam i ENJOY!!!





Kiedy zbudziła się ze snu, jaki zmorzył ją o północy podczas czuwania, pierwszym, co poczuła, to straszny ból w plecach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że całą noc spędziła w pozycji siedzącej. W chwili następnej dotarło do niej, że zasnęła na warcie.
- Kuso! I ja się uważam za poważną kunoichi… Rety, gdyby Asuma-sensei to widział, to chyba by mnie udusił. – Dziewczyna skarciła się w myślach, po czym się obejrzała. Widząc swoich uczniów słodko śpiących, humor zaraz się jej poprawił, a na ustach zagościł delikatny uśmiech. Przez kilka minut obserwowała ich, zastanawiając się, jak zorganizować dalszy ciąg podróży, by się im tak nie dłużyła, gdy poczuła w pobliżu jaskini drgania nieznanego skupiska chakry. Instynkt ninja podpowiedział jej, że to może być wróg, dlatego też szybko przygotowała sobie zestaw shurikenów i kunai, po czym ostrożnie zbudziła geninów. Jako pierwsza oczy otworzyła Mari, a widząc poważną minę sensei, momentalnie usiadała.
- Co się dzieje? – Spytała przyciszonym tonem. Kichiro i Masashi również usiedli.
- Może to tylko moje złudzenie, ale na zewnątrz ktoś na nas czeka. Nie wiem, czy to nasz wróg czy przyjaciel, dlatego też teraz pójdę przodem. Wasza trójka natomiast zaczeka tu, na wypadek, gdyby… – Dziewczyna zawiesiła głos. – Na wypadek, gdybym potrzebowała waszej pomocy.
- Sensei, nie mówi poważnie!? – Oburzył się Masashi. – Podczas gdy ty, sensei, będziesz nastawiała za nas karku, my mamy spokojnie tutaj siedzieć i czekać?? Nie ma mowy!
- Mnie taki układ pasuje. – Mruknął Kichiro, za co został skarcony.
- Ty kretynie! – Adachi trzepnęła kolegę w tył głowy. – Tu chodzi o nasze życie!
Yamanaka oglądała tą scenę z narastającym w jej duchu poczuciem, że chyba jednak nie będzie musiała liczyć tylko na siebie. Jej podopieczni prawidłowo zareagowali, tego się po nich spodziewała. Na słowa o pozostaniu w ukryciu, jako pierwszy zaprotestował Satake. Szczerze powiedziawszy, nie sądziła, że chłopak okaże się tak otwarty. Horigoshi natomiast do całej sprawy podszedł, jak na jej gust, zbyt obojętnie, lecz gdy rudowłosa dała mu się we znaki, w oczach chłopaka dostrzegła przebłysk strachu. Ale nie wiedziała, czy było to spowodowane temperamentem koleżanki, czy uświadomieniem sobie zagrożenia. Może jedno i drugie? – Medyczka wzruszyła ramionami, po czym zabrzęczała trzymaną bronią, czym od razu zwróciła na siebie uwagę kłócących się nastolatków:
- Dobrze, moi drodzy. Zatem, zrobimy tak…
* * *
Opierał się o pień drzewa stojąc na gałęzi na wysokości dziesięciu metrów i właśnie zbierał się do głębokiego ziewnięcia, kiedy nagle z przysypanej nocnym śniegiem kryjówki wyskoczyły cztery cienie. W chwili następnej poleciała w jego kierunku seria kunai, które bez najmniejszego trudu odbił lub uniknął, jednocześnie zeskakując na ziemię z bronią gotową do obrony. Tak na dobrą sprawę, nie wiedział, czego się spodziewać po swoim przeciwniku, ale gdy tylko zobaczył blondwłosą dziewczynę i trójkę jakichś dzieci, mierzących go uważnymi spojrzeniami, szybko się rozluźnił. Wciąż trzymając uniesiony do góry miecz, chłopak zrobił kilka kroków w bok, a biały puch zatrzeszczał mu pod stopami.
- Dobra. To, co ja miałem zrobić, gdyby mnie zaatakowali? – Zastanawiał się, próbując przypomnieć sobie słowa przyjaciela. Nie, żeby kiedykolwiek wcześniej miał problem z zapamiętywaniem poleceń, ale gdy o tym rozmawiali przed kilkoma godzinami, to chyba nie bardzo się wsłuchiwał i teraz, co tu dużo mówić… miał mały problem. – Kuso, a co tam! Będę improwizować.
Toichi przemyślał wszystko jeszcze raz, a gdy był już pewny, że nie przypomni sobie, co Naruto od niego chciał, przybrał postawę na baczność i, ku wyraźnemu zaskoczeniu shinobi Liścia, schował katane do saya uczepionej na lewym boku. W następnym ruchu ściągnął kaptur, dotychczas zasłaniający twarz o lekko uśmiechniętym wyrazie z opaską Wioski Śniegu na czole. Jego białe włosy zwinięte z tyłu głowy w krótki kucyk, załopotały na wietrze.
- Konoha no Shinobi? Czego szukacie na terenach Yuki no Kuni? – Hayate postanowił udać głupka. Może Namikaze zjawi się wcześniej, niż mówił i uwolni go od niepotrzebnej wymiany zdań lub też zrobi to Saori, kryjąca się gdzieś w pobliżu. Kiedy w przeciągu pięciu minut nie padła żadna odpowiedź, chłopak znów się przeszedł i zaraz dodał: – Nie wiecie, że atakowanie mnie, może zostać źle odebrane przez moich towarzyszy i może się to skończyć wojną pomiędzy naszymi krajami? Chcecie tego?
- Nie! – Krzyknęła rudowłosa trzynastolatka wyraźnie drżącym głosem.
- Spokojnie, Mari. – Momentalnie odezwała się blondwłosa kunoichi, cały czas dzierżąc w dłoni kunai. Dziewczyna nie odwróciła się do swojej uczennicy. Widział, jak ważyła w ustach słowa, które zamierzała ponownie wygłosić. Po kilku minutach, w końcu się odezwała: – Przybywamy w pokoju z misją poszukiwawczą, a nasz atak proszę potraktować, jako pomyłkę z naszej strony. Zachowaliśmy się adekwatnie do sytuacji, nie wiedząc, z kim mamy do czynienia.
- Rozum…
Piwnooki nie dokończył myśli, gdyż ktoś położył mu rękę na ramieniu. Gdy się odwrócił, dostrzegł parę błękitnych tęczówek o pionowych, lisich źrenicach, lśniących w ciemności pod głębokim kapturem zimowego płaszcza. Naruto zjawił się w samą porę, a że był od niego wyższy o niecałą głowę, Toichi musiał nieco podnieść brodę, by odwzajemnić posłane mu spojrzenie. Stanowczym kiwnięciem głową blondyn dał mu do zrozumienia, żeby się wycofał i pozwolił mu dokończyć tą konwersację. Kiedy białowłosy spełnił nieformalne polecenie, Namikaze już na dobre odwrócił się przodem do lekko wstrząśniętych shinobi Ukrytego Liścia. Naturalnie, trzymał się od nich na dystans… tak, pi razy oko, trzydzieści metrów.
* * *
Obserwowała mowę ciała nowego rozmówcy z nieodpartym wrażeniem, jakby skądś go znała, lecz z powodu, iż ten skrywał swoją tożsamość pod szerokim kapturem, nie mogła nic potwierdzić. Nie widząc żadnej broni w jego rękach i nie czując w powietrzu żadnych drgań negatywnie nastawionej chakry, po szybkiej ocenie sytuacji Ino zdecydowała się pokazać, iż również nie jest wrogo nastawiona. Schowała kunai na jego miejsce, odwróciła się i pokazała geninom, by uczynili to samo. Kichiro i Masashi z początku się wahali, lecz widząc, że Mari już się uspokoiła i w jej dłoniach nie ma broni, wkrótce i swoją schowali.
- Dobrze, to, na czym skończyliśmy? – Odezwał się zakapturzony osobnik. – A tak, ponoć przybywacie do Yuki no Kuni pokojowo nastawieni z misją poszukiwawczą. Pytanie, kogo właściwie szukacie i dlaczego?
Yamanaka na szybko rozważyła wszystkie za i przeciw wyjawieniu celu powierzonego jej przez Yondaime Hokage zadania. Znów nie wyczuwając niczego, po za dobrymi chęciami swojego rozmówcy, po chwili nieznacznie się uśmiechnęła, choć w tonacji swojego głosu pozostała spokojna i poważna:
- Czy nazwisko Namikaze Naruto coś ci mówi, eem…?
- Kitsune. – Shinobi Śniegu podrzucił pseudonim, bezbłędnie odgadując, o jakie słowo chodziło blondynce na końcu swojego pytania. Dostrzegłszy błysk zainteresowania w oczach przysłuchujących się rozmowie geninów, chłopak mimowolnie uśmiechnął się pod kapturem.
- Kitsune-san, poszukujemy Namikaze Naruto, syna Yondaime Hokage z Konoha Gakure no Sato. Hokage-sama podejrzewa, że mógł się ukryć w tych stronach, lecz póki tego nie zbadamy, nigdy nie będzie można wykluczyć… – Ino nagle urwała, uświadomiwszy sobie, czy przypadkiem nie za dużo powiedziała. Bądź, co bądź, jej rozmówca mógłby okazać się kimś zupełnie innym, niż to, co sam jej przed sekundą powiedział.
- Wykluczyć…? – Kitsune przerwał przedłużającą się ciszę.
- Ups, chyba nieco się zagalopowałam i teraz… Zresztą, nic więcej jak na razie nie mogę powiedzieć. Bym mogła odpowiedzieć na więcej pytań, musimy się lepiej poznać, że tak to ujmę. – Medyczka uśmiechnęła się figlarnie, sama nie wiedząc, dlaczego. Coś ją intrygowało w jego postawie i po namyśle zdecydowała odkryć, co to było.
- Lepiej się poznać, tak? – Mruknął Kitsune ledwo słyszalnie, że tylko stojący z tyłu Toichi go zrozumiał. – Kiedyś już się poznaliśmy, Ino.


sobota, 21 kwietnia 2012

Kitsune no Komichi - Chapter VI

Troję przyjaciół przechadzało się uliczkami, zazwyczaj przeludnionego miasta, lecz tego dnia spotkali na swej drodze zaledwie kilku mieszkańców. I nic w tym dziwnego, gdyż od rana z nieba gęsto spadały płatki białego puchu. Dodać do tego jeszcze porywisty wiatr i straszny mróz, a zamieć gotowa. Nikt specjalnie nie lubił takiej pogody, ale ona chyba im nie przeszkadzała. Toichi wręcz wyglądał na bardzo zadowolonego, co nie umknęło czujnej uwadze młodego jinchuuriki:
- Z czego się tak cieszysz?
Zainteresował się blondyn, czym zwrócił uwagę panny Tatsuyi. Białowłosy odwrócił twarz w ich stronę, w oczach tańczyły mu radosne iskierki, a z ust nie schodził zawadiacki uśmieszek. Nic nierozumiejący Naruto i Saori wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Toichi, czy wszystko w porządku?? – Spytała fioletowooka zaniepokojonym tonem.
- Wiecie, co mi ta pogoda przypomina?
Białowłosy w końcu raczył się odezwać, a jego słowa w sposób szczególny podziałały na jego przyjaciół. Dokładnie taka sama aura była w dniu ich pierwszego spotkani przed trzema laty, gdy Naruto i Saori wspomogli nieznajomego chłopaka w gryzącym go problemie.
~ ~ ~ ~
Dwoje siedemnastolatków właśnie wracało ze wspólnego treningu, wymieniając między sobą ciche uwagi i spostrzeżenia, gdy niespodziewanie słoneczna pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Niebo zasnuły ciemne, burzowe chmury, z których wkrótce zaczął prószyć biały puch. Niby z pozoru bezpieczny opad, lecz gdy zerwał się silny wiatr, spokojny spacerek przemienił się w walkę o utrzymanie równowagi, przy jednoczesnym przedzieraniu się przez istną białą zasłonę. Gdyby nie ciepłe płaszcze z szerokimi kapturami, jakie mieli przy sobie, długo w takiej pogodzie by nie wytrzymali.
Naruto, dzięki treningowi w kontroli drzemiącej w nim potęgi, przywołał do oczu odrobinę chakry demona, by poprawić sobie widoczność, gdy nagle usłyszał w pobliżu odgłos jakiejś walki. W pierwszym momencie pomyślał, że to gwizdanie wiatru hulającego wśród szczytów pobliskich gór, lecz zaraz odgonił taką myśl i uważniej wsłuchał się w odgłosy natury. Wyraźny brzdęk metalu, czyjś krzyk i ryk drapieżnika sprawiły, że się zatrzymał. Zaalarmowana Saori również stanęła i poczęła nasłuchiwać, jednocześnie szykując łuk i pęk strzał.
- Czy to odgłosy walki? – Spytała, dostrzegłszy zmianę w wyglądzie oczu blondyna.
Dziewczyna już zdążyła się oswoić z myślą, że jej kompanem jest jinchuuriki. Nigdy wcześniej nie miała sposobności poznania kogoś podobnego, przez co jej wiedza na ten temat była bardzo ograniczona, co też wiązało się z raczej nieprzychylnym nastawieniem do takich ludzi. Lecz, gdy poznała Namikaze bliżej, dowiedziała się, że jako nosiciel demona nie różni się niczym szczególnym od zwykłego zjadacza chleba. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie do świata nastawiony, cały Naruto. Jednakże rzeczywiste nastawienie blondyna do otaczającego go świata było bardziej skomplikowane, w co panna Tatsuya na razie nie wnikała.
- Tak, Saori. Myślę, że powinniśmy to sprawdzić.
Blondyn uśmiechnął się do kunoichi, sięgnął po swój miecz i szybko zaczął przedzierać się przez śnieg, kierując się w stronę słyszanych dźwięków. Bruneta szła tuż za nim. Po jakich dwudziestu minutach oboje trafili do krawędzi małego wąwozu z jednej strony zamkniętego wielką górą, z drugiej zaś spadającego w przepaść. W zamkniętej części oglądanego wąwozu, Naruto dostrzegł sylwetkę jakiegoś białowłosego chłopaka broniącego się krótkim mieczem, przed wściekłymi atakami białego niedźwiedzia. Dzięki nagromadzonej w oczach chakrze Kyuubiego, blondyn był wstanie dostrzec, że nieszczęśnik ledwo już trzymał się na nogach, a jego poszarpane ubranie już nie spełniało swojego docelowego zadania w ochronie przed silnym mrozem. Rzuciwszy krótkie spojrzenie stojącej obok Tatsuyi, Naruto skumulował chakrę w podeszwach stóp i szusem po ścianie wąwozu zjechał na dół. Saori tym czasem skierował się wzdłuż krawędzi, by się wkrótce znaleźć mniej więcej na wysokości górskiego miśka i jego ofiary.
Namikaze powoli zbliżył się do niedźwiedzia zachodząc go od tyłu, lecz ten go chyba usłyszał, bo się gwałtownie odwrócił i nie zważając na długą klingę katany, skierowaną w swoją stronę, rzucił się do ataku. Białowłosy chłopak, widząc, że ktoś w końcu przyszedł mu na pomoc, wycieńczony wielogodzinną ucieczką, a potem obroną przed ostrymi jak brzytwa szponami dzikiego zwierza, teraz padł na kolana, lecz ostatkiem sił powstrzymał się przed utratą przytomności. Poranione ramiona piekły go niemiłosiernie, dlatego też, gdy wypuścił z ręki oblepiony krwią wakizashi, poczuł przyjemną ulgę. Nagle pojawiła się tuż przy nim jakaś brązowowłosa dziewczyna, delikatnie wzięła go pod ramię i równie szybko wyskoczyła do góry, by sekundę później miękko wylądować na szczycie wąwozu. Gdy Namikaze to dostrzegł, w okamgnieniu odskoczył od niedźwiedzia, przed atakami którego bronił się przez ostatnie minuty, schował miecz i zawiązał pieczęci:
- Hyouton, Kokuryuu Boufuusetsu! – Blondyn wystawił przed siebie ramiona, z których momentalnie wystrzelił czarny, lodowy smok o czerwonych ślepiach, atakując i przeszywając na wylot, ryczącego w niebogłosy, drapieżnika. Zadowolony Naruto, iż od kilku miesięcy trenowane jutsu, w końcu zadziałało tak, jak powinno, po chwili upadł twarzą w śnieg, cały spocony i ciężko dyszący. Tak zaawansowana technika pożerała ogromne ilości chakry, czego siedemnastolatek wcześniej nie był świadom, a o czym teraz się przekonał.
~ ~ ~ ~
Ocalony chłopak przedstawił się jako Toichi Hayate i okazał się być synem jednego z generałów Lorda Feudalnego kraju Śniegu. Tamtego dnia wybrał się w pobliskie góry, by dowieść swego męstwa, a żeby tego dokonać, porwał się na wyeliminowanie białego niedźwiedzia zamieszkującego górskie jaskinie. Niestety, przeliczył się. Gdyby Naruto i Saori wtedy go nie usłyszeli, marny byłby jego los, a tak, każde z nich zyskało nowego przyjaciela.
- Swoją drogą, czy wytrenowałeś się już w tym lodowym jutsu na tyle, by moc go używać więcej, niż tylko jeden raz na pięć godzin? – Toichi przerwał narastającą ciszę.
- Mówisz o Kokuryuu Boufuusetsu? – Spytał blondyn, a Hayate przytaknął kiwnięciem głową. Jounin zastanowił się chwilę, przypominając sobie wszystkie godziny, które poświęcił w tym celu i odpowiedział: – Tak, a przynajmniej, tak mi się wydaje.
- To tak czy nie? Zdecyduj się.
- O co Ci chodzi, Toichi!? – Uniósł się Naruto nie rozumiejąc, do czego dąży piwnooki. – Czemu Cię to tak nagle zaczęło interesować!?
- Ponieważ to jutsu jest fenomenalne. – Chłopak odparł z delikatną nutą ekscytacji w głosie. – Może Ci się to wydać dziwne, ale sam próbowałem się go nauczyć, lecz z mizernym skutkiem i wybacz, jeśli Cię z denerwowałem, Naruto. A pytam, bo chciałbym je jeszcze kiedyś zobaczyć.
Piwnooki uśmiechnął się pojednawczo.
- Skoro już o tym mówimy, to czy musiałeś wtedy zabijać tego niedźwiedzia? – Do rozmowy włączyła się dotychczas milcząca, panna Tatsuya. – Równie dobrze, gdy zabrałam Toichiego, mogłeś zwyczajnie odstąpić.
- Ej! Już o tym rozmawialiśmy! Wiem, że nie musiałem go zabijać, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać. Nadarzyła się idealna okazja do wypróbowania nowo poznanej techniki i to wykorzystałem. – Namikaze wyjaśnił tą samą kwestię już po raz setny. – Wiem, jak bardzo kochasz każde boskie stworzenie, Saori, dlatego też już wtedy Cię za to przeprosiłem. Czy znowu mam się przed tobą płaszczyć?
- Byłoby miło. – Dziewczyna zachichotała cichutko widząc jego minę, po czym ruszyła przodem, by nie prowokować przyjaciela do kolejnych narzekań. Naruto tym czasem spojrzał z pode łba na białowłosego, który w odpowiedzi wzruszył ramionami i po chwili dołączył do brunetki.
- Idziesz, Naruto?? – Krzyknęła fioletowooka.
Blondyn wyrwany z zamyślenia, ruszył z miejsca, gdy niespodziewanie coś przecięło mu drogę. Słysząc głuchy stukot po swojej lewej, zwrócił wzrok w tamtą stronę. Z drewnianego poszycia budynku, pod którym jeszcze przed sekundą stał Naruto, wystawała półmetrowej długości strzała. Wokół promienia owinięty był jakaś papier opatrzony czerwoną pieczęcią. Dwudziestolatek wyrwał grot ze ściany i odwinął wiadomość. Po kilkunastu sekundach spalił papier przy pomocy chakry Kyuubiego.
- Co tam było napisane? – Spytał Hayate, gdy Naruto się zbliżył.
- Mamy zadanie. Około godzinę temu, burza śnieżna zaskoczyła czworo turystów z kraju Ognia, którzy zgubili drogę w przygranicznym lesie na południowy wschód od Kawa no Rei[1]. – Namikaze odparł obojętnym tonem. – Isamu-sama chce, żebyśmy to sprawdzili i w razie potrzeby udzielili im pomocy.
* * *
Szpiedzy Lorda Feudalnego kraju Śniegu nie mylili się. Przez sosnowy las w śniegu po pas, przedzierało się czworo ludzi w grubych płaszczach z symbolem Konoha na plecach. Lecz nie byli to żadni turyści, lecz jedna świetnie wyszkolona kunoichi i troję jej uczniów. Z powodu niesprzyjającej pogody, nie mogli skakać po drzewa, co bardzo wydłużało podróż.
Ino od przeszło godziny miętoliła w ustach przekleństwo, obarczając samą siebie winą za nie znalezienie miejsca, gdzie mogliby przeczekać tak fatalną pogodę. Za każdym razem, gdy się oglądała, by spojrzeć na geninów, widziała jak trzęśli się z zimna i wilgoci. Martwiło ją to bardzo, gdyż z medycznego punktu widzenia wiedziała, iż dzielił ich już tylko jeden krok od przeziębienia się. A to, jak wiadomo, przekreśliłoby powodzenie ich misji już na samym jej początku.
- Sensei… Kiedy zatrzymamy się na jakiś nocleg? – Dziewczyna usłyszała drżący głos Mari. Masashi i Kichiro poparli przyjaciółkę żałosnymi mruknięciami, które raczej brzmiały, jak burczenie w brzuchach.
- Za chwilę.
Padła krótka odpowiedź, która nikogo nie usatysfakcjonowała, lecz na chwilę obecną musiała im wystarczyć. Dopóki Yamanaka nie odnajdzie tego, za czym rozglądała się już od jakiegoś czasu, to genini nie dostaną niczego lepszego. Blondynka właśnie zebrała się w sobie, by udzielić podopiecznym nieco więcej słów otuchy, gdy w końcu dostrzegła w leśnej gęstwinie miejsce, w którym mogliby się schronić. Wśród pary starych drzew z ziemi wystawały trzy olbrzymie skały, które spotykały się u szczytu, tworząc w ten sposób całkiem przyjemne gniazdko z jednej strony otwarte. Całość przykrywała zamarznięta ściółka i świeża warstwa białego puchu.
Medyczka szybko skierowała się w tamtym kierunku, genini zaś twardo podążyli za nią. Po chwili, trzęsąc się z zimna, z cichym westchnieniem ulgi spoczęli we wnętrzu, szczelnie opatuleni swoimi płaszczami. Ino chwilę zastanawiała się, jak i z czego rozpalić ognisko, by mogli się przy nim ogrzać i wysuszyć ubrania, lecz nic nie wymyśliła. Sama była mokra i zziębnięta. W palcach rąk niemal nie miała czucia. Próba ogrzania ich za pomocą leczniczej chakry spełzła na niczym. Chcąc przywrócić krążenie zaczęła forsownie nimi poruszać, a gdy po kilku minutach poczuła delikatne mrowienie w koniuszkach palców, na twarzy zagościł jej mimowolny uśmiech triumfu. Spojrzawszy na geninów, dostrzegł, że cała trojka bacznie się jej przyglądała. Wyglądali, jakby na coś czekali.
- Przydałoby się ognisko. – Mruknął Kichiro, jakby od niechcenia.
Yamanaka posłała mu smutny uśmiech, po czym zacisnęła dłonie, że aż jej kostki pobielały. Kiedy nikt nic nowego nie oddał, poprawiła kaptur i bez słowa wyjaśnienia wyskoczyła z kryjówki w śnieżną zamieć, zostawiając zdziwionych trzynastolatków w poczuciu porzucenia. Jednakże, dziewczyna wróciła po niecałych dwudziestu minutach z kilkoma kawałkami drewna pod pachą i cieńszymi patykami w dłoniach. O dziwo, wszystko rozpaliło się od pierwszej iskry, a młodzież nie dociekała, gdzie kunoichi znalazła opał. Najważniejsze było to, że wreszcie mogli się ogrzać.
* * *
- Mam już serdecznie dość, tej całej śnieżycy! Nie dość, że raz wieje od przodu, a zaraz potem od tyłu, to jeszcze śnieg wsypuje za kołnierz! Czy choć jeden raz nie mogłoby być spokojniej?! – Wściekał się Toichi, strzepując biały puch z ramienia. – I gdzie są Ci przeklęci turyści?!
- Może założysz kaptur na głowę? – Zaproponowała Saori.
- Nie, dzięki. Jest mi w nim za gorąco i ogranicza widoczność do minimum.
- Widoczność, i tak mamy ograniczoną. – Sprostował Naruto. – A nasi turyści zapewne się gdzieś skryli, bo kto chciałby w taką noc podróżować, po za naszą trójką? Zresztą, prawdę mówiąc, tacy z nich turyści, jak ze mnie Mroczny Żniwiarz.
- Co masz na myśli? – Spytał Hayate.
- A to, że w wiadomości od Daimyo nie było mowy o żadnych turystach z kraju Ognia. – Przyznał, nawet na nich nie spojrzawszy. – To shinobi Konoha-Gakure no Sato.
- Shinobi? – Zdziwiła się fioletowooka, lecz zaraz spoważniała i dodała z wyczuwalnym żalem w głosie: – Okłamałeś nas! Ale, dlaczego? Czy to ma jakiś związek z twoją ucieczką osiem lat temu? Przyznaj się, Naruto!
Blondyn milczał, nieprzerwanie brnąc przed siebie. Rozpościerające się nad ich głowami niebo dawno już poczerniało i zaświeciły na nim pierwsze gwiazdy, zwiastując rozpoczęcie się pory nocnej. Gwałtowny wiatr z silnym opadem białego puchu, jaki miał miejsce w ciągu dnia, nieco zelżał, lecz nie do końca. Śnieżna zamieć wciąż zostawiała po sobie ślad na płaszczach trojki przyjaciół i drodze, jaką wspólnie przebyli, dokładnie kamuflując tropy.
- Boisz się konfrontacji z przeszłością, mam rację? – Saori nie odpuszczała.
- Nazywaj to, jak chcesz. – Namikaze pozostawał obojętny.
- Nie rozumiem. – Mruknął piwnooki. – Popraw mnie, jeśli się mylę… Przez cały czas naszej znajomości i przed nią, próbowałeś zapomnieć o bólu, jaki doświadczyłeś w młodości, a za jaki odpowiada twój ojciec. W czasie ostatnich lat poznałeś wielu nowych ludzi, których obdarzyłeś szczerym zaufaniem, zdradzając im swój największy sekret. Oni zaś zapewnili Ci dach nad głową, przyjmując Cię z otwartymi ramionami. Saori była jedną z pierwszych, której zaufałeś, a która obdarzyła Cię swoim zaufaniem. Potem przyszła kolej na mnie. – Kiedy blondyn nie zaprzeczył, białowłosy mówił dalej. – A teraz, gdy się okazuje, że przybywa tu drużyna z Konoha, okłamujesz nas. Gdzie się podziało twoje zaufanie do nas? Jeśli myślisz, że się nie postawimy w twojej obronie, gdyby ta drużyna miała na celu i chciała zabrać Cię z powrotem do domu, to jesteś w wielkim błędzie.
Naruto zatrzymał się. Tatsuya i Hayate zrobili dokładnie to samo, tylko pół metra za nim. Nie wiedzieli, co chłopak zamierzał zrobić, lecz mieli nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego. Przedłużające się milczenie blondyna sprawiło, że mroźna noc szybko dała się im we znaki.
- Przepraszam. – Jinchuuriki w końcu się odezwał, a jego słowa wywołały pojawienie się delikatnego uśmiechu na twarzach Saori i Toichiego. Chłopak spojrzał na nich. – Popełniłem w życiu wiele błędów, a jednym z nich, była próba… zdradzenia was. Wybaczcie mi, a obiecuję, że się to już nigdy nie powtórzy.
- Naruto… Ty nie próbowałeś nas zdradzić, tylko na swój specyficzny sposób uchronić nas przed problemami Cię trapiącymi. – Fioletowooka podeszła do niego tak blisko, że ich twarze dzieliły tylko centymetry. Przez cały czas serdecznie się do niego uśmiechała. – Po za tym, dlaczego mielibyśmy Ci nie wybaczyć? Każdy popełnia błędy.
- No właśnie, przyjacielu! Nie łam się! – Krzyknął radośnie Toichi, klepiąc blondyna po ramieniu i szybko dodał: – A teraz chodźmy wreszcie odnaleźć tych shinobi Konoha!





[1] Kawa no Rei (jap.) – Rzeka Dusz

sobota, 7 kwietnia 2012

Kitsune no Komichi - Chapter V

W koło panowała głucha, nieprzenikniona i niczym nie zakłócona cisza. Już dawno temu złociste promienie schowały się za horyzontem, a wszelka zwierzyna ułożyła się do snu. Przez gęsto porośnięte lasy kraju Ognia z ze zwykłą dla siebie prędkością, przemieszczały się cztery cienie, niestrudzenie zmierzające ku granicy.
- Sensei, kiedy zrobimy postój?
Zajęczał Kichiro, który jako jedyny z całej drużyny od ponad godziny narzekał na bolące go nogi. Niestety skacząca na przedzie Ino zdawała się nie reagować na jego błagalny ton. Zupełnie jakby specjalnie go ignorowała lub po prostu była tak pochłonięta własnymi myślami, że nie zwracała większej uwagi niż powinna na otaczający ją świat. Inną, bardziej prawdopodobną przyczyną jej nie reagowania na wołanie swojego podopiecznego, była chęć w jak najkrótszym czasie znalezienia się, jak najbliżej celu wykonywanej misji.
- Ino-sensei, zapadła już noc i powinniśmy zrobić postój, by jutro mieć siły na dalszą podróż. – Nagle z blondynką zrównała się podopieczna jej kunoichi.
- Masz rację Mari, przepraszam.
Otrząsnęła się Yamanaka, po czym zeskoczyła na ziemie. Genini momentalnie poszli w jej ślady i już po chwili zajmowali się rozkładaniem namiotów. Następnie, Masashi wraz z Kichiro poszli nazbierać chrustu na ognisko, a „kobiety” zajęły się przygotowywaniem posiłku.
- Sensei, mam pytanie.
- Słucham?
- Kiedy sensei zdradzi nam szczegóły misji? Wiem, że jestem zbyt dociekliwa, ale łatwiej byłoby mi i chłopakom z panią współpracować, gdybyśmy tylko wiedzieli dokąd zmierzamy? – Spytała Adachi przez cały czas bacznie obserwując siedzącą koło niej blondynę.
Yamanaka odwzajemniła jej spojrzenie, po czym nieznacznie się uśmiechnęła.
- Gomennasai, Mari. Widzisz, sprawy mają się tak, że… trzy dni temu dowiedziałam się o swoim awansie na Jounina. Nie wyszłam jeszcze z szoku, jaki mnie wtedy dopadł, a już dostałam własną drużynę pod opiekę. Kompletnie nie byłam na to wszystko przygotowana. Na dodatek teraz otrzymaliśmy misję, którą tak naprawdę powinni wykonać Chuunini, ale Hokage-sama powiedział, że tylko nas ma akurat pod ręką i nie jest ważne, że jesteśmy nie doświadczeni.
- Ale sensei jest doświadczona! – Zaprotestowała zielonooka. – Zostanie Jouninem to przecież nie lada wyczyn. Z tego co mi wiadomo, aby uzyskać taką rangę trzeba wielkich umiejętności, wiedzy i w ogóle… predyspozycji.
- To prawda. Ale nie można zapomnieć, że to jest mój pierwszy raz.
Powiedziała Ino i spoważniała na twarzy. Pomiędzy rozmawiającymi na powrót zagościła głucha cisza, a pięć minut później z lasu wyszło dwóch geninów obładowanych sporą ilością drewna, które rzucili na jedną kupę nieopodal miejsca rozłożenia namiotów. Młody potomek klanu Satake zajął się przygotowywaniem źródła światła i ciepła. Gdy kilkanaście patyków skrzętnie ułożył w niewielki stosik w kształcie stożka dokładnie w środkowej części noclegowego poletka, dyskretnie rozejrzał się do koła. Kiedy był pewny, że nikt akurat na niego nie patrzy, na powrót spojrzał ku ognisku i zaraz szybko złożył kilka pieczęci:
- Katon, Ryuuka no Jutsu. – Szepnął, przystawił dwa palce prawej ręki do ust i dmuchnął strużką żywego ognia, przez cały czas bacznie pilnując ilości zużywanej chakry. Kilka minut później z dumą wymalowaną na twarzy, Masashi usiadł po turecku przy płonącym stosie drewna. W jego ślady po chwili poszli pozostali członkowie drużyny trzynastej. Kichiro usiadł po jego lewej stronie, a Mari po prawej. Yamanaka zaś zajęła miejsce po przeciwnej stronie ognia. Gdy już się usadowiła, momentalnie odnotowała, że genini bacznie się jej przyglądają.
Czując na sobie presję wywołaną przeszywającym wzrokiem trójki uczniów, dziewczyna po chwili nieznacznie się uśmiechnęła, po czym w trybie natychmiastowym opanowała lekko już panikujące nerwy. – Tylko spokojnie. To nic takiego. Rób dokładnie to samo, co Asuma-sensei przed laty z nami. – Powtórzyła w myślach słowa Shikamaru, z którym rozmawiała dzień wcześniej. Dziewczyna odetchnęła kilkakrotnie i w końcu się odezwała:
- No dobrze. Może zacznijmy od początku. Powiedzcie mi coś o sobie.
- Ale co, sensei? – Spytała Mari.
- No, jak się nazywacie, co lubicie, a czego nie, jakie są wasze marzenia, hobby.
Ino wyjaśniła spokojnym głosem, cały czas obserwując reakcje geninów. Brązowooki w ogóle nie zareagował, fioletowooki uśmiechnął się od ucha do ucha, a zielonooka otworzyła usta by zadać kolejne pytanie, lecz Yamanaka ją uprzedziła:
- Wiem, co chcesz powiedzieć, Mari. Mam wam pokazać, jak to ma wyglądać, tak?
Młodzi adepci Akademii pokiwali zgodnie głowami.
- Dobrze. Moje nazwisko już znacie… Lubię wiele rzeczy, ale za to nie znoszę nieposłuszeństwa i ignorowania mojej osoby. Mojego hobby wam nie zdradzę, a moim marzeniem jest w końcu wyjść z cienia Haruno Sakury. Zakładam, że wiecie o kim mówię? – Ino uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dodała półgłosem, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści. – Jak ja nie cierpię tej lafiryndy! Dobra. Moje ostatnie słowa puśćcie w niepamięć.
- Mhm. – Genini pokiwali głowami, każdy uśmiechając się na swój własny sposób. Ino tym czasem ponownie odetchnęła kilka razy głębiej.
- Teraz wasza kolei. – Powiedziała, po czym wypięła pierś do przodu i wskazała ręką na fioletowowłosego.
- Hai! Nazywam się Horigoshi Kichiro. Uwielbiam jeść ramen i odbywać wyczerpujące treningi z przyjaciółmi lub w pojedynkę. Jest mi to obojętne. Nie cierpię natomiast nudy. Na przykład czytanie książek… to jest dobre dla frajerów! – Tu chłopak spojrzał spode łba na siedzącego obok, Masashiego.
- A jakie jest twoje marzenie?
- Hmm… w przyszłości chcę zostać łowcą w elitarnym oddziale ANBU! – Krzyknął płosząc tym ptactwo siedzące w konarach pobliskich drzew.
- Rozumiem. Dobrze, teraz ty. – Ino wskazała na czerwonowłosą.
- Hai, sensei! Nazywam się Adachi Mari. Lubię spotykać się z przyjaciółmi oraz trenować taijutsu w czym jestem całkiem dobra. Nie cierpię natomiast ważniaków, myślących że są niewiadomo kim. Mam tu na myśli czterech moich starszych braci, którzy zawsze strasznie mi dokuczali. Gdyby nie wsparcie ze strony naszej haha[1], już dawno bym sfiksowała. – Kunoichi uśmiechnęła się nie znacznie. – Z kolei, moim marzeniem jest udowodnić braciom, że potrafię im dorównać. Że przez to, iż jestem dziewczyną, nie jestem od nich gorsza w byciu ninja Konoha-Gakure no Sato.
Po wypowiedzi Mari zapanowała dłuższa przerwa, w której nikt nowy się nie odezwał. Ino w skupieniu z niezmienionym wyrazem twarzy wszystkiego wysłuchała, po czym gdy wyciągnęła wnioski z tego co usłyszała, wskazała na ostatniego członka teamu trzynastego.
- Nazywam się Satake Masashi. Cenię sobie ciszę i spokój w otaczającym mnie środowisku. Nie przepadam za czynną walką, wolę natomiast studiowanie nowych technik, najlepiej medycznych. – Chłopak dostrzegł niewielki błysk zainteresowania odbijający się w lśniących oczach swojej mentorki. – Zgadza się sensei, interesuję się anatomią ludzkiego ciała. Co za tym idzie, w przyszłości chciałbym zostać medykiem.
Zapadło milczenie. Yamanaka przetwarzała w głowie wszystkie informacje poznane od młodych geninów o ich samych, lecz widząc, że dokładnie ją obserwują, nie znacznie się uśmiechnęła. Wiadomo, jak Yondaime wezwał ją do siebie na chwilę zerknęła do ich akt, ale dopiero teraz poznała wszystkie interesujące ją szczegóły. Przeniósłszy wzrok na Mari, kiedy ta odwzajemniła posłany jej uśmiech, Ino westchnęła przeciągle, po czym się odezwała:
- Dobrze. Teraz zapewne chcielibyście poznać cel naszej misji?
Dzieci momentalnie, zgodnie pokiwały głowami w geście aprobaty. Nim dwudziestolatka udzieliła wyczerpujących wyjaśnień, popadła w chwilową zadumę, przypominając sobie słowa swojego przywódcy. Gdy później rozmyślała o prawdziwych powodach wysłania jej teamu do kraju wiecznej zimy, w pierwszym momencie nie mogła uwierzyć, że w końcu zyskała szansę na odnalezienie zaginionego przyjaciela, ale potem uznała, że skoro zlecono jej tak ważne zadanie, to Yondaime Hokage musi darzyć ją specjalnym zaufaniem. Wiedziała, że tego typu zadania zazwyczaj zlecane były doświadczonym oddziałom rozpoznania taktycznego, więc zastanawiało ją, czemu nagle się to zmieniło.
- Sensei? – Rozmyślania blondynki przerwał zatroskany głos panny Adachi. Yamanaka od razu oprzytomniała.
- Wybaczcie. – Westchnęła. – Naszym zadaniem jest dostarczenie listu od Yondaime-sama do Daimyo kraju Śniegu.
Tu kunoichi wyjęła z torby, wiszącej na jej lewym biodrze, średniej wielkości zwój, opatrzony pieczęcią Kage i pokazała go swoim uczniom. Ino nie lubiła nikogo okłamywać, ale rozkaz to rozkaz. Utrzymanie prawdziwego celu tej misji w tajemnicy przed trójką świeżo upieczonych geninów, to był priorytet. W oczach przyglądającej się jej Mari dostrzegła nutę podejrzliwości lub lekkiego niedowierzania przekazanym im informacjom, lecz dziewczynka się nie odezwała. Natomiast Kichiro i Masashi wydawali się nic nie podejrzewać. I dobrze. To tylko ułatwiało sprawę.
- No dobra, moi drodzy. – Yamanaka po kilku minutach przerwała milczenie, wstając od ogniska. – Lepiej idźcie już spać, jeśli chcecie mieć jutro siłę na dalszą część wędrówki.
- A ty, Ino-sensei? – Odezwał się Satake, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Przypilnuję ognia, a po za tym… Ktoś musi stróżować. Pomimo tego, że wciąż, jeszcze jesteśmy na terenie kraju Ognia, to w tych lasach kręci się pełno zbirów, którzy tylko czekają by nas obrobić. – Dziewczyna odparła z uśmiechem, jednocześnie sprawdzając swój zapas shurikenów i kunai. – Jeśli któryś zdecyduje się nas napaść, gdy będziecie odpoczywać, ktoś musi go powitać.
Blondynka spojrzała na słuchających ją geninów. Brunet, od rana ponury i zamyślony, ku zdumieniu wszystkich, odwzajemnił posłany mu uśmiech, po czym skierował swoje kroki w stronę jednego z rozstawionych wcześniej namiotów. W ślad za nim po chwili poszedł fioletowooki, mamrocząc pod nosem jakieś słowa, chyba podziękowania. Yamanaka rzuciwszy mu zaciekawione spojrzenie, kątem oka dostrzegła, że Adachi ponownie się jej bacznie przyglądała. Kiedy Horigoshi zniknął we wnętrzu swojego namiotu, rudowłosa ocknęła się z zamyślenia, uśmiechnęła do swojej sensei i również poszła spać.
~ ~ ~ ~
 W salonie piętrowego domu, w skurzanym fotelu stojącym przy stojącej lampie, siedział blondwłosy mężczyzna i zwyczajnie czytał gazetę. Niby późna godzina każdemu mówiła, iż czas najwyższy iść już spać, lecz on jeszcze nie czuł się zmęczony. Artykuł o technikach przesłuchań, jakie stosują odziały prewencji w krajach sąsiadujących z krajem Ognia, tak go zaciekawił, że w gruncie rzeczy stracił poczucie czasu.
Rzuciwszy krótkie spojrzenie na zegar wiszący nad wejściem do pomieszczenia, gdy duża wskazówka wybiła pierwszą w nocy, mężczyzna nagle usłyszał donośne i energiczne pukanie w drzwi wejściowe swojego domu. Nie wiedząc, kto to może być o tak później porze, a raczej nie spodziewał się żadnych gości, zaraz zerwał się i odkładając Kurier Konohy na swoje siedzenie, szybko poszedł otworzyć.
- Tak? O co chodzi?
- Proszę wybaczyć, to najście, ale Hokage-sama wzywa do siebie wszystkich jouninów. – Młody chuunin odparł nieco zdyszanym głosem, cały czas starając się uspokoić rozszalałe bicie serca. Yamanaka zdziwił się niezmiernie, gdyż już dawno nie zdarzyło się, żeby Namikaze zwoływał elitę shinobi Ukrytego Liścia do swojego gabinetu i to w środku nocy. Przeczuwając, że wydarzyło się coś poważnego, nie zadając więcej pytań, czym prędzej wybiegł z domu i pognał ile sił w nogach oraz chakry w organizmie ku największemu budynkowi w Konoha-Gakure no Sato.
Następnego dnia, gdy dwunastoletnia blondynka z włosami zaczesanymi do tyłu w jeden, wielki koński ogon weszła na teren Akademii, od razu dostrzegła jakieś dziwne poruszenie wśród kolegów z klasy i pozostałych uczniów. Usiadłszy, jak zwykle w drugim rzędzie trzyosobowych ławek, na miejscu tuż przy ścianie, lekko zaspanym wzrokiem zaczęła wodzić po pomieszczeniu. Kiedy sala w końcu zapełniła się, a rozmowy rozgorzały na dobre, Ino szybko zorientowała się, o czym wszyscy tak zaciekle dyskutowali:
- Czy u was też wczoraj, a raczej dziś w nocy, był posłaniec Hokage? – Dopytywał się hałaśliwy brunet, co zawsze na głowie nosił małego, białego pieska, a przez niektórych, zgryźliwych kolegów nazywany był… pchlarzem.
- Niestety. – Nara odparł znudzonym tonem. – Kiedy ojciec z hukiem wyleciał z domu, myślałem, że się chata wali. Że też ciszej nie mógł iść na to „nadzwyczajne” spotkanie. A gdy wrócił, równie głośno kogoś przeklinał. Cholera, pół nocy oka nie zmrużyłem.
- Nie martw się, Shikamaru. Nie ty jeden, nie zmrużyłeś dzisiaj oka.
Yamanaka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Dobra, czy ktoś wie, co lub kto spowodował takie poruszenie? – Spytała Sakura, przez niektórych złośliwych zwana: Wielkoczołą lub bardziej obraźliwie: Różową lafiryndą. Co do pierwszego przezwiska, panna Haruno doskonale wiedziała, kto je jej nadał i dlaczego, lecz z tym drugim spotkała się tylko raz. I jak na razie, był to odosobniony przypadek, który skończył się raczej boleśnie dla strony obrażającej.
- Hiashi-sama, dziś przy śniadaniu, wspominał coś o nowym zniknięciu syna Yondaime. – Odezwał się białooki brunet, członek klanu Hyuuga. – Mówił, że całą noc wszystkie oddziały ANBU przeczesywały wioskę i jej najbliższe okolice.
- Co?? Czyżby ten idiota znowu wykręcił jakiś numer!? – Krzyknęła różowowłosa, gniewnie zaciskając dłonie. – Przez tego kretyna znowu odwołają nam zajęcia! Już drugi raz w tym miesiącu! Niech no ja go tylko dorwę…
- Uspokój się, Sakura! – Odkrzyknął jej stanowczy, a zarazem ponury głos z drugiego końca pomieszczenia. Jakież było wszystkich zaskoczenie, gdy się okazało, że obrońcą blondyna okazał się być jego przyjaciel, a zarazem śmiertelny wróg, Uchiha.
- Sasuke-kun?
- Naruto, może jest totalnym półgłówkiem, co nie rozumie, że jego dowcipy stawiają na szali dobre imię Konoha, ale nie możemy zapominać, że jest też synem naszego Hokage. – Chłopak rzucił zawstydzonej Haruno srogie spojrzenie. – Cokolwiek mu się przytrafi, może zagrozić to bezpieczeństwu wioski. Nie ważne, ile razy by znikał. Ważne, żeby się potem odnajdywał.
~ ~ ~ ~
Patrząc prosto na księżyc w pełni, oświetlający swoim blaskiem pogrążony we śnie las kraju Ognia, Ino przypomniała sobie dzień, w którym dowiedziała się, że najbardziej niesforny dzieciak Ukrytego Liścia dał dyla z wioski i już nigdy go nie odnaleziono. To wspomnienie przyszło jej na myśl, gdy tylko Yondaime wyjawił jej prawdziwy cel misji drużyny trzynastej. Ile razy by sobie tamtego dnia nie przypominała, zawsze najwyraźniej na tle całej sytuacji, jaka wydarzyła się w sali lekcyjnej, odznaczały się ostatnie słowa Uchihy. Te dwa, z pozoru, niewinne zdanka, najbardziej zapadły jej w pamięci.
„Nie ważne, ile razy by znikał. Ważne, żeby się potem odnajdywał.”





[1] haha (jap.) – mama

sobota, 24 marca 2012

Kitsune no Komichi - Chapter IV

Dziedziniec przed pałacem Lorda Feudalnego kraju Śniegu to wielki plac o powierzchni przekraczającej dwa tysiące metrów kwadratowych. Dokładne oczyszczenie go ze śniegu, przeciętnemu człowiekowi zajęło by z tydzień, pod warunkiem, że w tym czasie nie spadłaby nowa warstwa białego puchu. Lecz jeśli takie zadanie zleci się komuś innemu, komuś niezwykłemu… ze zdolnościami shinobi, to cały proces zajmuje zaledwie kilka godzin. I tak też się stało. Kamienne płyty ułożone w równych rzędach tak by tworzyły czworobok, w dwie godziny od rozpoczęcia prac były suche i czyste, ale jak na złość, dokładnie trzydzieści minut później matka natura postanowiła udekorować krajobraz nowym dywanem białego puchu.
- To chyba jakiś żart!
Burknął Naruto czując na rozgrzanej twarzy dotyk mokrych płatków spadających z nieba w licznym gronie. Siedząc z ponurą miną na pierwszym ze stopni szerokich schodów prowadzących ku wejściu do pałacu Lorda Feudalnego, wzrok utkwiony miał gdzieś daleko przed sobą w bliżej nieokreślonym punkcie.
~ ~ ~ ~

Zatrzasnąwszy za sobą drzwi, pozwolił płynąć łzom szerokim strumieniem. Osunął się po ścianie i schował twarz w kolanach przysuniętych do klatki piersiowej. Po głowie cały czas krążyły mu te krzywdzące słowa, jakie usłyszał z ust Starszyzny i praktyczny brak słów protestu ze strony ojca. Otōsan już mnie nie kocha!? – Pomyślał w przypływie rozpaczy. – Jeszcze nie zostałem geninem, a już stanowię zagrożenie!? Zwłaszcza, że Kyuubi od dawna nikomu nie dał powodów, by mnie zaraz skreślać! Widać, że mnie tu nie chcą…
Dwunastolatek wytarł twarz rękawem dresowej bluzy, po czym przeszedł do sypialni. Rzucił na łóżko plecak, schował do niego parę ubrań, kilka drogich mu pamiątek, obejrzał całe pomieszczenie raz jeszcze i wyszedł na korytarz. Skierował się do sypialni ojca. Patrząc przez chwilę na zdjęcie w ramce, stojące na blacie biurka, zaraz je zabrał i spakował do reszty rzeczy. Podkradł trochę broni z osobistego schowka Minato, po czym opuścił pokój, przeszedł do salonu i usiadł na kanapie.
- Dlaczego ja?? Czym zawiniłem?? Otōsan tyle razy dawał dowody swej miłości do mnie, a dziś nawet nie zaprotestował, gdy powiedziano mu, że zamierzają mnie zabić! – Rozmyślał Naruto. – Te wszystkie lata spędzone razem… Czy to było tylko na pokaz!? Dla zapewnienia, że nic mi nie grozi!? Phi! Nie doczekanie!
Młody Namikaze nie spostrzegł się, kiedy minęło dostatecznie dużo czasu, by za oknem zrobiło się już ciemno. Zarzuciwszy plecak na ramiona, chłopak omiótł smutnym spojrzeniem pomieszczenie, po czym wyszedł na zewnątrz i unikając kontaktu z kimkolwiek, szybko przemknął pod bramę. Korzystając z chwilowej nieuwagi strażników wymknął się z wioski. Nie odwracając się, westchnął przeciągle i ruszył przed siebie.
~ ~ ~ ~
Blondyn poczuł mocniejsze szturchnięcie w ramię i dopiero to obudziło go z transu w jaki popadł. Podniósłszy zamyślony wzrok do góry, momentalnie dostrzegł serdeczny uśmiech, w jakim wykrzywione były usta dwudziestoletniej panny Tatsuyi.
- I co? – Spytał nieobecnym tonem.
- Znasz go… jak zwykle wykręcił się brakiem ludzi. Ale tak na zapas, zrobiłam mu taką awanturę, że aż przywiało do nas jego osobistą ochronę z bronią w dłoniach, gotową do walki. Żebyś ty widział ich miny, gdy się okazało, że to byłam tylko ja.
Odparła stojąca nad nim Saori. Naruto patrzył na nią przez dłuższą chwilę, lecz zaraz z powrotem przeniósł wzrok na ziemie. Wspomnienie z przed lat, jakie przywołał przed oczy sprawiło, że mieszkaniec jego duszy zapragnął poznać powód dla którego chłopak wciąż wspominał przeszłość:
- Naruto… Obiecałeś, że nie będziesz już wracał myślami do tamtych dni.
- Tak wiem, ale jednak to jest silniejsze ode mnie. Przepraszam.
Demon milczał.
- Kyuu?
- Nie musisz za nic przepraszać. Doskonale rozumiem twoje uczucia. Ale od razu nasuwa mi się pytanie… Czy zamierzasz w najbliższym czasie odwiedzić Konoha? – Spytał lis.
- Niby skąd ten pomysł!?
- Bo nie byłeś tam już dobrych osiem lat i pomyślałem, że może dobrze byłoby sprawdzić, co słychać u twoich dawnych przyjaciół, hm? – Demon podsunął pomysł na spędzenie kilkunastu kolejnych dni.
- A może ja nie chce nikogo z nich widzieć? Tutaj jest mi dobrze. Mam tu nowych przyjaciół, którzy bez zbędnego marudzenia zaakceptowali to, kim jestem. Tutaj z jakiegoś względu nikomu nie przeszkadza, że we mnie tkwisz. – Odparł Naruto, jak zwykle w myślach, gdy prowadził rozmowy z mieszkańcem swojej duszy, po czym spojrzał na stojących obok Saori i Toichiego. Rozmawiali o czymś, śmiejąc się co jakiś czas. Blondyn nie słuchał ich. Jego uszy w tym momencie zajęte były wyłapywaniem z otoczenia zupełnie innych dźwięków. Odgłosów, jakich nasłuchiwał pod czas swojej ucieczki.
~ ~ ~ ~
Minęły trzy dni, odkąd blondwłosy dwunastolatek opuścił rodzinną wioskę nie pożegnawszy się z ojcem, którego niedawno zdążył znienawidzić. Święcie przekonany, że nikt specjalnie nie przejął się jego zniknięciem, po przekroczeniu granic kraju Ognia, pierwszym poważniejszym postojem była wioska Ukrytej Trawy. Jako, że w Akademii dopiero co opanował technikę przemiany, to właśnie to jutsu pozwoliło mu bez przeszkód poruszać się po obcym sobie terenie. Pieniądze, które znalazł w domu, teraz posłużyły do kupna prowiantu na kilka najbliższych dni i opłacenie noclegu.
Naruto wykończony podróżą bez postojów po drodze, gdy zamknął za sobą drzwi wynajętego pokoiku, dezaktywował Henge no Jutsu i padł bez przytomności na miękki materac. Następnego dnia, zaraz po uregulowaniu rachunku, pod postacią kilka lat starszego chłopaka szybko opuścił teren wioski Ukrytej Trawy i ruszył w dalszą drogę. Po paru godzinach mozolnych skoków z drzewa na drzewo, odczuwając burczenie w brzuchu, blondyn zrobił postój pośród dzikiej roślinności. Właśnie miał zabierać się za konsumpcję kupionego wcześniej jabłka, gdy do jego uszu doleciały odgłosy krzyków i śmiechów. Naruto momentalnie zostawił dobytek pod drzewem, przykrył go kilkoma gałęziami, chwycił kunai w dłoń i ruszył w kierunku usłyszanych dźwięków.
Wyglądając z nad krzaka za którym się chował, po drugiej stronie niewielkiej polany dostrzegł grupkę mężczyzn i kilka namiotów. Niby nic niezwykłego, nic niepokojącego… ale co się Naruto nie spodobało, to krzyk młodej dziewczyny. Z jednego z namiotów wydobywał się stłumiony protest ogłaszany lekko drżącym głosem. Blondyn rozmyślając chwilę, czy powinien się wtrącić i sprawdzić kim ona jest, i czy nie potrzebuje pomocy, a może nic nie robić, bo przecież ma na karku pościg z Konoha, w końcu zamknął powieki i popadł w głęboką zadumę. Po rozmowie z demonem trwającej zaledwie kilka minut, gdy na powrót otworzył oczy, jego źrenice były niemalże pionowymi kreskami o tęczówkach koloru krwistej czerwieni. Namikaze czując nagły przypływ nieokiełznanej mocy, dopiero po chwili zorientował się, że całe jego ciało otaczają liczne mniejsze i większe bąbelki czerwonej chakry tworzące swego rodzaju nieprzeniknioną powłokę ochronną. Spojrzawszy w stronę obcego sobie obozowiska, a zaraz potem w słońce górujące nad nim, chwycił za kunai i wyskoczył z ukrycia. W błyskawicznym tempie przemierzył całą szerokość pustego skrawka ziemi w sercu lasów kraju Trawy i niezauważalnie podszedł do niczego nie spodziewających się oprychów. Rzuciwszy trzymanym sztyletem w plecy jednego, nim ktokolwiek zdołał jakkolwiek zareagować, posłał w powietrze jeszcze kilka shurikenów i po chwili na środku obozowiska leżało już sześć trupów. Ktoś krzyknął i z wnętrza białych namiotów wyskoczyło szybko dziesięciu nowych drabów. Naruto zlustrował ich spokojnym spojrzeniem, po czym w mgnieniu oka podskoczył do pierwszych dwóch i gołą ręką z wyprostowanymi palcami jednego przebił na wylot, a drugiemu wyszarpnął kawał mięcha z boku. Kolejnego ciosem w podbrzusze wysłał daleko w otaczający polanę las. Gdy chłopak się wyprostował, pozostała siódemka mężczyzn rzuciła się na niego z bronią w ręku i z bojowymi okrzykami na ustach.
~ ~ ~ ~
Naruto szedł powolnym krokiem po przez wioskę. Wciąż padający śnieg w żaden sposób nie przeszkodził mu w rozmyślaniach nad swoją przeszłością. Tamten dzień był pierwszym, w którym blondyn zasmakował czystej żądzy mordu. Metaliczny zapach krwi wdarł mu się głęboko w nozdrza i dodatkowo pobudził drzemiącą w nim potęgę, która teraz przy każdej sposobności rwała się do walki z swym makabrycznym zapleczem.
- Coś się stało, Naruto-kun?
Tuż koło blondyn pojawiła się jego nieodłączna towarzyszka i przyjaciółka, Saori. Dziewczyna przyglądając się od dłuższej chwili młodemu shinobi Ukrytego Śniegu, gdy ten po raz któryś nie zareagował na jej nawoływania, porządnie zaniepokoiła się jego stanem.
- Nie. –  W końcu odparł krótko, ale zaraz dodał. – Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
Brunetka rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Momentalnie zalała ją fala wspomnień z przed ośmiu lat, gdy to grupka zamaskowanych rabusiów porwała ją dla okupu. Pan Tatsuya wtedy poruszył niebo i ziemie by zorganizować pieniądze, lecz nim doszło do transakcji, jego jedyna, najukochańszą córka została już odbita.
- Oj tak, pamiętam. – Saori uśmiechnęła się promiennie. – Dlaczego pytasz?
- A tak jakoś… zachciało mi się powspominać stare dzieje.
- Rozumiem. Masz może na myśli jakieś konkretniejsze fakty?
- Być może. – Naruto odwzajemnił uśmiech.
~ ~ ~ ~
W kraju gdzie przez większą cześć roku panuje śnieżna aura, pojęcie wiosny jest prawie nie znane. Jedenaście miesięcy koszmarnie zimnych temperatur sprawiło, iż ludzie tam mieszkający całkowicie zapomnieli o jedynym miesiącu, kiedy wszystko topnieje by zaraz pokryć się głębokimi odcieniami zieleni.
Szesnastoletni blondyn stał po środku niewielkiej polany w pozycji obronnej z uniesioną kataną, rękojeść miecza przyciskając do piersi. Jego oczy zasłaniała materiałowa opaska. Na początku był nieco spanikowany, gdyż kompletnie nic nie widział. Lecz kilka godzin polegania jedynie na własnym zmyśle słuchu zmotywowało go do prób patrzenia na świat z nieco innej perspektywy. Tak jak ten świat odbierają ludzie niewidomi.
Kilkaset metrów od Naruto stała Saori. Ubrana była w kremowo-zielone kimono sięgające stóp z wyszytymi na nim kwiatami. Jej pierś, plecy i prawy bark dodatkowo zasłaniała ciemnozielona, sztywna zbroja spięta razem linkami i rzemieniami. Na prawym boku swobodnie dyndał kołczan z pękiem pierzastych strzał w środku. Na lewym boku uczepiony miała krótki miecz jednosieczny, wakizashi. Prawą dłoń i nadgarstek zasłaniała skórzana rękawiczka, w lewej zaś dzierżyła yumi[1]. Zadaniem panny Tatsuyi było wprowadzenie niewielkiego utrudnienia w treningu przyjaciela, jak i doskonalenie własnych umiejętności w strzeleniu do ruchomego obiektu. Gdy dnia poprzedniego Naruto poprosił, by mu pomogła w treningu i pokrótce wyjaśnił, jakie będzie miała zadanie, fioletowooka z początku protestowała z obawy zranienia przyjaciela, lecz po kilkunastu minutach zapewnień, że wszystko będzie dobrze, zgodziła się.
Dziewczyna oddychała spokojnie wyciszając wszystkie myśli i skupiając całą swoją uwagę na, jak najlepszym wykonaniu powierzonej jej misji. Podeszła do niewielkiej linii narysowanej na ziemi, ustawiła się bokiem do celu i stanęła w szerokim rozkroku, tak iż jej ciało przybrało kształt litery A. Następnie przytrzymała cięciwę prawą ręką, potem starannie umieściła lewą na uchwycie. Uniosła łuk nad głowę, dłuższy od siebie, i przygotowała się do naciągnięcia. Czując delikatny wiatr we włosach, po chwili opuściła go z cięciwą naciągniętą przy policzku i strzałą na wysokości oka. Stojąc w takiej pozycji, po kilku minutach ręce zaczęły jej drżeć. Zaczęła odczuwać zmęczenie mięśni. Coś nie pozwalało jej na oddanie tego strzału. Jej oddech z miarowego przerodził się w gwałtowniejszy, nie spokojny. Wzrok miała wlepiony w młodego Namikaze czekającego na atak. Saori wiedząc, że długo już tak nie wytrzyma, jednym płynnym ruchem naciągnęła cięciwę do końca; strzała zaś pomknęła ze świstem.
Naruto słysząc głuchy szmer lotek przecinających powietrze, w odpowiedzi zamachnął się i w mgnieniu oka poczuł uderzenie w pierś o średniej sile. Wytrącony z równowagi padł jak kłoda na plecy wydając z ust jęk bólu. Nie ruszając się, wypuścił z rąk kurczowo trzymany miecz, po czym zdjął opaskę. Patrząc prosto przed siebie na białe chmurki powoli przesuwające się po błękitnym niebie, gdy przekręcił głowę w bok momentalnie poczuł przeszywający ból w okolicy prawego barku. Z piersi sterczała mu długa na pół metra drewniana strzała zakończona trzema ptasimi piórami. Jej drugi koniec zakończony stalowym grotem tkwił głęboko w ranie.
~ ~ ~ ~
Naruto skrzywił się boleśnie na wspomnienie tamtych wydarzeń i bezwiednie chwycił się lewą ręką za prawy bark. Dopiero tamtego dnia zrozumiał, w jak wielkim błędzie był. Zrozumiał, że obrona przed atakiem wyszkolonego łucznika wcale nie jest taka prosta, jak myślał. Aby się obronić przed podobnym atakiem, potrzebna jest niezwykła sprawność fizyczna i refleks.
- Wiesz Kyuu… Choć minęły już cztery lata, to ja po dziś dzień nie wiem, jakim sposobem wtedy nie udało mi się sparować tego ataku??
- Brak doświadczenia, Młody.
- Tak, tylko że…
- Już ci to mówiłem, Naruto, ale się powtórzę. By odbić strzałę lecącą prosto na ciebie, potrzebna jest bezgraniczna koncentracja i odpowiednio rozwinięty refleks. Tamtego dnia dopiero zaczynałeś tego typu trening, wiec było niemożliwością byś za pierwszym razem sparował taki atak.
- Taaa. – Chłopak spojrzał w niebo. – To było dość bolesne doświadczenie.
- Ale za to jakie pouczające! – Zaśmiał się lis.





[1] Yumi – japoński łuk, wyjątkowo długi (powyżej dwóch metrów), przewyższający wysokość łucznika.

sobota, 10 marca 2012

Kitsune no Komichi - Chapter III


Ciepła woda swobodnie spływała po jego umięśnionym torsie, przy okazji kojąc wszelkie zmysły swym niezwykle przyjemnym dotykiem. Chłopak stał oparty plecami o zimne kafelki kabiny prysznicowej. Rozmyślając intensywnie o przeszłości i wszystkim tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich ośmiu lat, gdy w łazience rozległ się delikatny stukot w drewniane obramowanie drzwi, Naruto momentalnie powrócił umysłem do rzeczywistości. Patrząc z pod lekko przymrużonych powiek na swoje niewyraźne odbicie w pofalowanej osłonie kabiny, jeszcze przez chwilę pozwolił ciepłym kroplom gładzić muskulaturę swojego ciała, by po chwili w końcu zakręcić kran. Namikaze dokładnie wytarł górną część ciała łącznie z głową, po czym opatulił ręcznikiem dolną i wyszedł. Na korytarzu, z rękoma założonymi na piersi, już czekała na niego młoda kunoichi o kasztanowych włosach związanych z tyłu głowy w niewielki kuc.
- Coś się stało? – Spytał.
- Czy to ty wysłałeś MOJĄ roślinkę na tamten świat??
Jedno spojrzenie w filetowe tęczówki dziewczyny wystarczyło, aby Naruto domyślił się, że to on jest pierwszym podejrzanym w wyżej wymienionej sprawie. Dlatego zaraz popadł w zadumę, jednocześnie udając, że nie wie, o co może jej chodzić. Przymknąwszy powieki, chłopak oparł dłonie na biodrach i wypiął gołą klatkę piersiową do przodu. Stojąca przed nim brunetka westchnęła przeciągle z wyraźnie słyszalnym zachwytem, a usta blondyna wykrzywiły się w chytrym uśmieszku:
- Wiesz Saori… – Naruto wyminął ją i podszedł do drzwi swojego pokoju. – …tak to ja, ale skoro tak lubiłaś ten kwiatek, to Ci go odkupię. – Po czym szybciutko zniknął jej z oczu.
Fioletowooka słysząc słowa blondyna zacisnęła gniewnie pięści, lecz gdy się odwróciła z zamiarem „pobicia” przyjaciela, jego tam już nie było. Zawiedziona, przywoławszy przed oczy obraz boskiej figury młodego shinobi momentalnie złagodniała, wręcz spotulniała. Gdy panna Tatsuya w końcu się oddaliła, Naruto stojący pod drzwiami, podszedł do łóżka, po czym pozwolił aby ręcznik zasłaniający jego dolą część ciała swobodnie spadł na podłogę. Nie przejmując się ewentualnymi, wścibskimi podglądaczami, z gracją podszedł do szafy i dokładnie wszystko oglądając, po chwili stał ubrany w czarne buty shinobi, dokładnie kryjące całą stopę wraz z kostką; czarne spodnie i bluzę wykonane z grubego, lecz bardzo lekkiego i niezwykle wytrzymałego materiału wzbogaconego chakrą jego stwórcy oraz ciemno-pomarańczową kamizelkę Jounina, wykonaną na specjalne zamówienie Lorda Feudalnego Kraju Śniegu. Na czole przewiązał czarną opaskę z symbolem Yuki Gakure no Sato, której wizerunek przedstawiały trzy śnieżne płatki, a na plecach zawiesił lakierowaną saya z mieczem w środku. Zebrawszy jeszcze shurikeny i kunaie leżące na blacie biurka, zarzucił kremowy płaszcz na ramiona, wyszedł z pomieszczenia i powiódł swe kroki ku schodom.
Wychodząc z budynku, młody Namikaze natknął się na drugiego członka swojej drużyny rozpoznania taktycznego. Toichi Hayata był jednym z niewielu ludzi, którym blondyn bezgranicznie ufał. Mówiono nawet, że obaj bez mrugnięcia okiem oddaliby za siebie życie, lecz ile było w tym prawdy? Tego nikt nie wiedział, no… chyba, że oni sami. Chłopak miał białe włosy, długością podobne do tych, jakie nosił Neji Hyuuga. Piwne spojrzenie jego tęczówek wszystkim dookoła mówiło, że lepiej z nim nie zadzierać. Jednak Naruto na tyle już poznał tego młodzieńca, iż wiedział, że chłopak nie skrzywdziłby muchy. Za jego broń, tak jak u większości shinobi, robiły liczne kunaie i shurikeny, ale jego podstawową bronią jakiej używał w walce były dwa miecze. Jeden, krótszy spoczywał przy jego lewym boku, drugi zaś dłuższy przyczepiony miał do pleców, dokładnie w takiej samej pozycji, co broń blondyna. W chwili obecnej ubrany był w kremowego koloru płaszcz z szerokim kapturem na głowie.
- Co nowego? – Spytał Naruto mijając go, przy jednoczesnym ruchu zakrywania głowy i twarzy pod szerokim wnętrzem kaptura swojego płaszcza.
Białowłosy w pierwszym momencie nic nie odpowiedział, tylko podążył w ślad za przyjacielem, a gdy obaj przedzierali się przez wysokie do pasa zaspy śnieżne leżące na uliczkach miasta, nagle walnął się w czoło otartą dłonią:
- Isamu Tatsuya zleca nam nowe zadanie.
- Co tym razem? – Blondyn spytał ponurym tonem. – Znowu mamy chronić jego kuzyna przed lepkimi łapami swoich wierzycieli!?
- Nie, na szczęście nie, choć to zadanie nie jest lepsze.
Namikaze w tym momencie stanął i spojrzał z pod kaptura na Hayate. Wymowne spojrzenie jego błękitnych tęczówek powiedziało brązowookiemu, że jeśli szybko nie wyjawi tej tajemnicy, to marny jego los.
- Mamy odśnieżyć plac przed pałacem.
- ŻE CO!?
Krzyk Naruto zwrócił na niego spojrzenia wszystkich przechodniów, którzy stanęli na chwilę w pauzie idealnego zgrania w czasie. Patrząc w kierunku rozmawiających shinobi, gdy ci nie odezwali się przez następnych dziesięć minut, jakby nigdy nic, wszyscy wrócili do swych poprzednich zajęć.
- Isamu-sama chce mieć we mnie wroga, czy jak!? – Zbulwersował się Naruto, wciąż patrząc przyjacielowi prosto w oczy. – Saori już wie?
- Jeszcze nie. – Toichi uśmiechnął się zadziornie.
* * *
Głowa bolała go niemiłosiernie. Czuł, jakby stado rozwydrzonych klonów Tsunade nad nim stało i wypominało mu, jakim to jest beznadziejnym przywódcą. Przykładając zimny okład do rozgrzanego czoła, Minato odchylił się do tyłu na swoim fotelu i rozluźnił spięte od rana mięśnie karku i pleców. Ilość wypitych procentów poprzedniego wieczoru dały się mężczyźnie we znaki.
- Może powinienem posłuchać senseia i w końcu wziąć się w garść?
Rozmyślał miętoląc w lewej dłoni pustą szklankę po sake. Widząc w jej ściankach nieco rozmazane odbicie potarganego, z podkrążonymi oczami blondyna… Namikaze zaczął na poważnie zastanawiać się nad poprawą swojego dotychczasowego życia. Odkąd zniknęła jego ostatnia, żywa i namacalna pamiątka po ukochanej żonie, Yondaime wielokrotnie lądował na izbie wytrzeźwień, a jego obowiązki jako Hokage, w tym czasie zazwyczaj po części przejmowała Sanninka, Tsunade.
Nagle rozległo się delikatne, acz stanowcze pukanie w drzwi. Minato podniósł wzrok i nim zdołał się odezwać, te niespodziewanie wyleciały z zawiasów pod ciosem zaciśniętej pięści blądwłosej medyczki.
- O wilku mowa.
Mężczyzna burknął pod nosem i jak tylko najlepiej potrafił, lecz z lekkim trudem, wstał z zajmowanego miejsca. Gdy się wyprostował, momentalnie poczuł zawrót głowy, lecz nie upadł. Jak przystało na porządnego shinobi, zachował równowagę i począł w duchu przygotowywać się na odparcie rychłego ataku ze strony nieoczekiwanego gościa.
- MINATO!!! – Wydarła się Tsunade. – KIEDY W KOŃCU ZBIERZESZ SIĘ DO KUPY I ZACZNIESZ NORMALNIE FUNKCJONOWAĆ!?
Kobieta storpedowała blondyna srogim spojrzeniem. Gdy ten po chwili nie udzielił wyczerpującej temat odpowiedzi, blondyna prychnęła wściekle, nabrała powietrza w płuca i już miała ponownie krzyknąć, ale przez okno do biura wskoczył białowłosy pustelnik:
- Przeszkadzam?
- Nie. – Minato odparł spokojnie.
- TAK!!! – Zaprotestowała Tsunade, lecz automatycznie została zignorowana.
Po kilkunastu bezowocnych próbach, nie mogąc w nijaki sposób wejść w rozmowę mistrza z uczniem, cała czerwona na twarzy, zaciskając gniewnie pięści szybko opuściła biuro. Gdy zniknęła, Minato i Jiraiya odetchnęli z wyraźną ulgą.
- Jeszcze raz… z czym do mnie przychodzisz, sensei?
- Wciąż szukam Naruto… – Sannin urwał widząc przygnębioną minę blondyna, lecz po chwili kontynuował zaczętą rozmowę. – …i tak się zastanawiałem, gdzie jeszcze mógł pójść?
- I do jakich wniosków doszedłeś??
- Yuki Gakure no Sato.
Minato momentalnie rozszerzyły się oczy, by zaraz zacząć gorączkowo czegoś szukać w szufladach swojego biurka. Przyglądający się mu Sannin, po chwili dostrzegł, jak Namikaze z ostatniej i największej szuflady wyciąga jakąś teczkę grubą na szerokość dłoni. Rzuciwszy ją na blat biurka, z charakterystycznym hukiem ciężkiej cegłówki, zaraz rozwiązał zamknięcie i począł przerzucać zawarte w niej papierzyska:
- Rzeczywiście, w ciągu tych ośmiu lat, shinobi Ukrytego Liścia wysyłani byli na poszukiwania we wszystkie możliwe zakątki globu, nawet za ocean, ale nie na to skute lodem pustkowie. Nie tam, gdzie w dzień temperatura utrzymuje się na poziomie piętnastu kresek poniżej zera, a w nocy spada do minus czterdziestu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się zaszyć w miejscu, gdzie prawie bez przerwy sypie biały puch. – Minato przypomniał sobie, jak to wydawał rozkazy poszczególnym grupom poszukiwawczym, w między czasie usiadłszy na fotelu. Patrząc z zacięciem w jakiś punkt przed sobą z miną wyrażającą głęboką zadumę, po chwili doznał olśnienia. Mężczyzna szybko poderwał się i podszedł do szafy stojącej w rogu pomieszczenia. Wyciągnąwszy z niej kolejną pokaźnych rozmiarów teczkę, powrócił na swoje stałe miejsce pracy.
- Czego szukasz? – Zainteresował się Jiraiya.
- Sprawdzam jakie drużyny mogłyby sprawdzić tamten rejon.
Yondaime odparł niedbale, nie odrywając wzroku od czytanych akt. Przerzuciwszy szybko wszystkie stronice, z niezadowoloną miną opadł ciężko na fotel. W jednej chwili, od momentu wpadnięcia zboczonego pustelnika, cały kac wywołany długotrwałym pijaństwem, niespodziewanie się ulotnił. Całe to zamieszanie z szukaniem kogokolwiek do prostej misji rozpoznawczej sprawiło, że blondyn od razu wytrzeźwiał.
- I co? – Spytał Jiraiya, tym samym przerywając przedłużającą się ciszę.
- Jak na złość, akurat nie mam nikogo wolnego.
Namikaze zrobił naburmuszoną minę i skrzyżował ramiona na piersi.
- A ci?? – Jiraiya wskazał teczkę leżącą na samym dnie wielkiego stosu papierzysk i najróżniejszych akt z danymi osobowymi shinobi Ukrytego Liścia. Minato usiadł prosto w fotelu i zaczął czytać. Po kilku minutach kiwania głową na znak zrozumienia, gdy spojrzał na datę utworzenia drużyny, zmrużył oczy i na powrót rozparł się w szerokim oparciu.
- Coś nie tak?
- Ta drużyna odpada.
- Niby dlaczego? – Zdziwił się pustelnik.
- Po pierwsze: Ponieważ powstała trzy dni temu. Po drugie: Brak im doświadczenia. Po trzecie… Mam dalej wyliczać?
- Nie musisz. – Sannin uśmiechnął się nieznacznie. – Ale skoro nie masz nikogo innego, a chcesz zbadać, czy Naruto przypadkiem tam nie ma, to musisz ich wysłać. Po za tym, taka misja dobrze im zrobi. Może nauczą się czegoś nowego?
Blondyn milczał. Wysłuchawszy dokładnie wszystkich argumentów swojego ex-mistrza, rozważywszy wszystkie za i przeciw, milczał jak grób jeszcze chwilę, po czym na niego spojrzał:
- Dobrze, sensei… Wygrałeś.
* * *
Tego ranka w Konoha spadł pierwszy śnieg zwiastujący zimne dnie i noce, uciechę dla dzieci i młodzieży jeszcze nie muszącej służyć obronie wioski oraz kilka długich miesięcy zmagań z pogodą. Pogodą czasem tak kapryśną, że aż niepodobną do klimatu panującego w kraju Ognia. Na jednym z pól treningowym jakich wiele w Konoha, powoli zaczęli schodzić się członkowie nowopowstałej drużyny trzynastej.
Od zachodu zbliżało się dwóch chłopców. Kichiro Horigoshi miał fioletowe, krótko strzyżone włosy i tego samego koloru oczy. Jego szeroki od ucha do ucha uśmiech widniejący na rozpromienionej twarzy, na ogół mówił wszystkim dookoła o bardzo sympatycznym i rozwrzeszczanym nastawieniu chłopaka do życia. Jego kompan, Masashi Satake, przeważnie zamknięty w sobie z ponurą miną chłopak, posiadał długie do ramion, brązowe włosy i również, tego samego koloru oczy.
Gdy trzydniowi genini dotarli w wyznaczone miejsce, na horyzoncie od wschodu pojawiła się ogniście pomarańczowo-włosa dziewczynka z grzywką nieco nachodzącą na oczy. Spojrzenie zielonych tęczówek oczu Mari Adachi mówiło samo za siebie… w tym momencie wielkie niezadowolenie od nich bijące, odstraszało wszelkich adoratorów na kilometr. Czemu adoratorów? Ponieważ kunoichi, jak na swój jeszcze młody wiek, już była jedną z najładniejszych dziewczyn wśród kolejnego młodego pokolenia przyszłych obrońców Konoha-Gakure no Sato.
- Ohayo. – Przywitała się, gdy tylko podeszła.
- Ohayo.
Odparł fioletowooki z szerokim uśmiechem. Jego kompan również się przywitał, lecz to powitanie było raczej podobne do burczenia w brzuchu głodnego tygrysa. Dziewczynka spojrzała na niego podejrzliwie, lecz po chwili uśmiechnęła się i odwróciła wzrok, byle tylko nie patrzeć na ponury wyraz jego twarzy. Po upływie godziny od momentu przybycia trójki geninów na umówiony trening, jedno z nich zaczęło głośno się zastanawiać:
- Co my tu właściwie robimy? – Spytał Kichiro drapiąc się w tył głowy.
- Mieliśmy w końcu poznać naszego Sensei wyznaczonego do szkolenia nas w najbliższych latach, ale coś mi się widzi, że będą z tego nici.
Odparł Masashi odrobinę filozofując przy jednoczesnym, skrupulatnym wyjaśnieniu zaistniałej sytuacji, ale tak, by jego przyjaciel wszystko mógł zrozumieć. Niestety, to co zainteresowało sprawcę całej dyskusji, również wywołało u niego napad histerycznego śmiechu połączonego z tarzaniem się po ziemi:
- A to dobre… widzi – nici!
Horigoshi wstając z ziemi powtórzył to, co go tak rozśmieszyło, lecz zaraz od ciosu w głowę ponownie padł twarzą w śnieg.
- Ty kretynie… to w ogóle nie było śmieszne!
Krzyknęła Mari mrużąc gniewnie oczy i zaciskając dłonie w pięści, przez co nawet Satake zareagował i odsunął się na bezpieczniejszą odległość, byle tylko nie paść ofiarą furii dziewczyny, która słynęła ze słabych nerwów. Poszkodowany fioletowowłosy genin, mrucząc pod nosem przepraszające frazesy, gdy tylko wstał na nogi… już drugi raz tego dnia, cała trójka niespodziewanie usłyszała charakterystyczne „puff” towarzyszące pojawieniu się kogoś w chmurze szarego dymu. Spojrzawszy w kierunku z którego doszedł ich uszu odgłos, zobaczyli dwudziestoletnią dziewczynę o bardzo długich blond włosach, niebieskich oczach i poważnym wyrazie twarzy. Odziana była w standardowy strój kunoichi z ciemno zieloną kamizelką jounina zasłaniającą jej pierś:
- Spóźniłaś się, sensei!
Krzyknął Kichiro, ale w tym momencie znowu został zdzielony po głowie przez stojącą obok niego kunoichi.
- Wybaczcie, ale Hokage wezwał mnie do siebie i nie mogłam nie pójść.
Wyjaśniła medyczka, po czym podeszła bliżej.
- Nazywam się Ino Yamanaka i od dziś będziemy drużyną trzynastą, o czym zapewne już was powiadomiono. – Dzieci odparły po przez nieznaczne kiwnięcia głowami. – Dobrze, powinniśmy teraz powiedzieć każdy coś o sobie, ale nastąpiła mała zmiana planów i zapoznawanie się będzie trzeba przełożyć.
- Dlaczego? – Spytała Mari z zafascynowaniem przyglądając się swojej sensei.
- Ponieważ Hokage-sama wysyła naszą drużynę na misję rangi C, co w tym przypadku stanowi mały wyjątek od reguły i dlatego, teraz wrócicie do domów, spakujecie swoje plecaki na dłuższy wypad po za granice wioski i za godzinę spotykamy się pod północną bramą. Wszystko jasne?
Genini z niemałym zaskoczeniem wymalowanym na twarzach, w odpowiedzi jedynie kiwnęli głowami.
- Skoro tak, to do zobaczenia za godzinę i nie spóźnijcie się, bo kara będzie sroga! – Ino uśmiechnęła się przebiegle, po czym złożyły przed sobą dłonie i zniknęła w chmurze biało-szarego dymu.