Kizuna, part III

10 lutego 2014

Waboku I


Wymieniali ciosy z taką szybkością oraz precyzją, że ze strony obserwatorów walki było jedynie widać rozmazane smugi sylwetek i co jakiś czas, iskry rozbijające się o ziemię. Choć Namikaze Minato w końcu zdecydował się na wykorzystanie techniki błyskawicznego przemieszczania się należącej pierwotnie do Nidaime, to w żaden sposób nie mógł zaskoczyć swojego syna. Młodszy blondyn okazał się nie być gorszym od niego. Jego ruchy były równie szybkie, co mężczyznę bardzo ciekawiło i jednocześnie zastanawiało. Pierwsze podejrzenie padło na Hiraishin no Jutsu, którego tajniki chłopak mógł poznać w czasie tych dwudziestu lat, lecz całkowitej pewności nie było. Dlaczego? Ponieważ, Naruto równie dobrze mógł poruszać się tak szybko przy pomocy chakry zapieczętowanego w nim demona, nad którego potęgą odpowiednio wcześniej zapanował. Ta myśl z kolei zmartwiła Yondaime jeszcze bardziej, bo nie wiedział, czy tak rzeczywiście było? Kiedy jinchuuriki ponownie starł się z mężczyzną, ten przez ułamek sekundy był w stanie dostrzec, iż oczy jego syna zmieniły swój naturalny wygląd, a to w zupełności wystarczyło, aby potwierdzić nasuwające się przypuszczenia.
- Kushina… Twój syn chyba cię przerósł. – Pomyślał Minato blokując kolejny atak. – Nie wiem, jak do tego doszedł w tak krótkim czasie, ale jakoś zapanował nad drzemiącą w nim mocą. Tylko… W jakim stopniu? – Zastanawiał się chwilę, lecz odpowiedz pojawiła się sama.
Uzumaki po czterdziestu pięciu minutach niespodziewanie zwolnił tempa, by wkrótce potem ostatecznie zatrzymać się w pozycji cały czas gotowego na odparcie jakiejś kontry. Zaciekawiony Minato też przystanął w miejscu, oczywiście z zachowaniem odpowiedniego dystansu i nie spuszczając wzroku z syna, począł czekać na jego kolejny ruch. Naruto wciąż nie odkrył przed nim wszystkich kart, choć i tak już bardzo dużo pokazał. Yondaime w tym momencie poczuł, że koniec chyba był już bliski, gdy wtem pogoda nagle uległa diametralnej zmianie. Wysoko wiszące słońce, jak i błękitne niebo bez jednej skazy błyskawicznie zakryły wpierw szare, potem granatowe i w końcu czarne, burzowe chmury. Z momentem zerwania się powalającego na ziemię wiatru, wszędzie zaczęły walić pioruny, lecz nigdzie nie spadła jeszcze ani jedna kropla wody. Starszy Namikaze na dosłownie sekundę spojrzał do góry. Domyślał się, że za rozpętaniem się takiej pogody musiała stać jakaś nieczysta siła, którą było ciężko zrozumieć, a co dopiero pojąć.
* * *
Młodzieniec o włosach koloru zboża wszedł nieco zmęczonym krokiem do ogromnego pomieszczenia, którego jedną ze ścian były zgniło-złote, bogato zdobione wrota opatrzone na zamknięciu wielką kartą pieczętującą. Jeszcze nie tak dawno, odgłosem jego kroków byłyby głuche chlupnięcia, jednakże teraz był to niski stukot i szuranie na kamiennej posadzce.
- Na pewno chcesz to zrobić? – Ciszę panującą w sali przerwał dudniący, ociekający podekscytowaniem, głos lisiego demona. – Dobrze wiesz, że JA jestem jak najbardziej ZA, lecz może lepiej przemyśl wszystko jeszcze raz… co, Naruto? Szkoda by było, gdyby ten pokaz został źle odebrany przez naszą publikę. Bądź, co bądź, przygląda się nam niemal cała wioska.
Dwudziestolatek stanął w odległości kilku metrów od więzienia przyjaciela i spojrzał na niego. W jego oczach Kyuubi dostrzegł lśniącą determinację, zdecydowanie i niezachwianą pewność siebie, co potwierdziły słowa jounina:
- Wszystko już sobie obmyśliłem, Kurama. A nasz pokaz zamierzam tak zorganizować, że tylko mój ojczulek TO zobaczy. Chcę, żeby wiedział, na co Nas stać! Chcę, żeby wiedział, z kim ma do czynienia! Chcę, żeby zrozumiał, że dalsze mnie lekceważenie może się naprawdę źle skończyć! – Blondyn uśmiechnął się przebiegle, akcentując przed ostatnie dwa zdania, co u jego rozmówcy wywołało ukazaniem się drapieżnego rządka śnieżnobiałych kłów.
* * *
Minęło może pięć minut, jak przerwali, a na polu walki już zapanowała grobowa cisza, jedynie zakłócana przez hulający wiatr oraz błyski i grzmoty na niebie. Minato w tym czasie uważnie, choć dyskretnie, rozejrzał się dookoła. Żywy mur, jaki utworzyli Upiorni pilnujący, by nikt niepowołany się nie wtrącił, niezmiennie trwali w bezruchu, jak zaklęci, z bronią gotową do walki. Kiedy mężczyzna na powrót przeniósł wzrok na swojego syna, ten już na to czekał.
Gdy ich spojrzenia znów się zetknęły, młodzieniec szybko schował trzymany miecz do saya uczepionej na plechach, po czym błyskawicznie zawiązał kilka pieczęci. W chwili następnej tuż obok niego pojawił się ten sam mężczyzna, co poprzednim razem. Jogensha. Namikaze widział, że Naruto wymienił z nim kilka zdań, po których samuraj oddalił się w stronę najbliżej stojących Zbrojnych.
- Co kombinujesz tym razem!? – Krzyknął Minato.
- Powiedz, Hokage-sama, kiedy ostatni raz korzystałeś z techniki przywołania?
Usłyszana odpowiedź zaskoczyła Czwartego. Mężczyzna w pierwszej chwili zaniemówił, co u jego przeciwnika wywołało ukazaniem się szelmowskiego uśmieszku. Ten zaś temu pierwszemu podsunął myśl, że to całkiem dobre pytanie i nie głupi sposób na zakończenie tego bezsensownego pokazu siły. W końcu, Gamabunta i jemu podobni, byli w liczbie po jednym. Ale z drugiej strony, czemu Naruto wspomniał o przywoławczych technikach akurat w tym momencie? Jaki miał w tym cel? Namikaze poczuł w głowie natłok myśli, a widząc jak stojącego naprzeciw niego blondyna nagle zaczęła pokrywać krwisto-czerwona chakra, momentalnie się otrząsnął. Z ukazaniem się pierwszych czterech ogonów, pod wpływem impulsu błyskawicznie zawiązał serię pieczęci i przystawiając rękę do ziemi, sekundę potem zniknął w gigantycznej chmurze białego dymu.
W tym samym czasie, przed kilkoma minutami wezwany Jogensha, z pomocą kilkunastu Zbrojnych, wokół wioski Ukrytego Liścia po zewnętrznej stronie wysokiego na trzydzieści metrów muru stworzył barierę z chakry. Genjutsu, jakie zastosowali Upiorni, należało do rodziny Kinjutsu i nie było można go zdjąć, jeśli nie znało się tajników wznoszenia go. Nikt poza twórcami nie wiedział, co to było, ale sprawiało wrażenie monumentalnej iluzji, perfekcyjnej zasłony dla tego, co za chwilę miało się ukazać i być przeznaczonym tylko dla oczu Kiroi Senko no Konoha. Zaś mieszkańcy i shinobi Liścia nawet nie zorientowali się, że oglądany przez nich widok, zmienił się i w rzeczywistości był ułudą prawdziwych wydarzeń.
Kiedy chmurę dymu przesłaniającą pole powoli rozwiewał wiatr, świadomość Minato uderzyło odczucie przytłaczających pokładów złowrogiej, demonicznej chakry, która wokół Uzumakiego utworzyła szczelną powłokę, teraz już o ośmiu ogonach. Napiętą twarz Czwartego uwypukliła, o ile to możliwe, jeszcze większa troska i powaga, niż dotychczas. Gdy diabolicznie uśmiechający się Naruto wyskoczył wysoko w powietrze i zniknął w olbrzymiej chmurze białego dymu, a po chwili powietrze rozdarł przeraźliwy ryk z piekła rodem, Minato ostatecznie wyzbył się złudzeń, co do intencji swojego… syna.
- Co się dzieje, Namikaze? – Ściskającą gardło ciszę przerwał tubalny głos przywołanego summona, na głowie którego stał Yondaime. – Gdzie jest przeciwnik?
Nim blondyn się odezwał, odpowiedz sama przyszła. Z kłębiącego się przed nimi tumanu niespodziewanie wystrzelił długi futrzany, ogniście pomarańczowy ogon. Żabi Boss, by uniknąć śmiertelnego ataku, wyskoczył w powietrze i z hukiem wylądował kilkadziesiąt metrów na prawo od miejsca, w którym został wezwany.
- Czy ja dobrze widzę?? – Mruknął Gamabunta. – To jest…
- Zdaje się, że moje przypuszczenia okazały się być prawdą. Kyuubi no Kitsune znów szaleje na wolności. Naruto… Coś ty do diabła narobił?! – Minato zaklął w duchu szykując się na najgorsze i długo czekać nie musiał.
Zanim żabi Boss otrząsnął się z szoku, jaki nim zawładnął, z chmury dymy wystrzeliło w ich kierunki kilka kolejnych ogonów, które raz po raz z zawrotną prędkością przecinały powietrze. Zderzając się z trzymanym przez summona olbrzymim tanto wkrótce sprawiły, że Minato i jego żabi pomocnik zmuszeni zostali do oddalenia się z pierwotnego miejsca walki o kolejne kilkaset metrów i wtem, wszystko nagle ucichło. Yondaime zawiesił niespokojne spojrzenie na kłębie dymu, który za chwilę zaczął się rozpływać powoli ukazując wpierw przednie łapy, potem tylne, następnie tułów, głowę, uszy oraz dziewięć długich na kilkadziesiąt metrów ogonów. Poruszały się każdy niezależnie od pozostałych wijąc się miedzy sobą, jakby były stadem węży. Tak oto przed Minato i Gamabuntą ponownie stał potężny Kyuubi no Kitsune w pełnej swojej okazałości, lecz z tą różnicą, że tym razem kto innym nad nim panował. Naruto stał na czubku głowy demona w lekkim rozkroku z rękoma skrzyżowanymi na piesi i spokojnie czekał na reakcję swojego ojca oraz żabiego Szefa. Kyuubi również cierpliwie czekał, lecz z tą różnicą, że wkrótce usiadł na tylnych łapach, przednie trzymając wyprostowane, ogony zaś rozłożył wkoło siebie. Minato widząc to, w pierwszej chwili pomyślał, że chyba śni, bo jakoś nie mógł sobie wyobrazić tak posłusznie spokojnego Lisiego Demona. Gdyby ktoś mu dziś rano o tym powiedział pewnie z miejsca zrzuciłby go w odmęty Takai Goruju[1], myśląc, że to jakiś czubek! Ale teraz… Ten widok stwarzał nowe zasadnicze pytanie:
- I co teraz??
* * *
Gdy wyczuła tą chęć mordu, momentalnie skuliła się z przerażenia ściskającego jej serce lodowatymi palcami. Kiedyś czuła już coś podobnego i wtedy jeszcze nie rozumiała, co to było, lecz tym razem było inaczej i nie miała najmniejszych wątpliwości. To był spuszczony ze smyczy demoniczny lis o dziewięciu ogonach.
Jak dotąd grzecznie siedziała w swoim pokoju. Kilka razy nawet zaglądała do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia, ale zaraz potem wracała i w dalszym ciągu cierpliwie czekała. Jednakże teraz już nie mogła dłużej zwlekać. Musiała stąd odejść. Uciec. Musiała coś zrobić. Jakoś powstrzymać blondyna. Nie mogła przecież pozwolić, by ten w przypływie złości porwał się na życie przywódcy jej wioski. Ale niby jak miała się tam dostać? Przecież wyjścia broniło trzech Weteranów. I wtem o czymś sobie przypomniała. Okna w jej pokoju nikt, ani nic nie strzegło. Obejrzawszy dokładnie framugę, dziewczyna nie znalazła na niej żadnej kartki pieczętującej z czego tylko się ucieszyła. Zdecydowanie otworzyła okno na oścież i już miała przez nie wyskoczyć, lecz jeszcze się zatrzymała. Naruto mógł postawić Samurajów na dachach sąsiednich domów, ale po dokładnym rozejrzeniu się nikogo takiego nie dostrzegła. Na nic więcej się nie oglądając, wyskoczyła na zewnątrz zgrabnie lądując na ulicy. Następnie biegiem ruszyła przed siebie. Przemykała między zaskoczonymi mieszkańcami, za rogiem o mało nie wpadła na grupkę bawiących się dzieci. Bardzo się śpieszyła.
- Ej! Uważaj trochę, co!? – Krzyknął sklepikarz, którego stragan potrąciła.
- Przepraszam!
Nie zatrzymała się, aby tłumaczyć się. Biegła dalej, a gdy po kilku minutach w końcu przystanęła koło Akademii by nieco oddechu złapać, kątem oka nagle dostrzegła jakieś nietypowe poruszenie na ulicy, którą przed sekundą przebiegła. Stojący tam ludzie z krzykiem przerażenia gwałtownie uskakiwali na boki ratując własne życie. W jej stronę biegło trzech Upiornych Weteranów. Ich obnażone klingi jarzyły się od napuszczonej do nich chakry, czym pokazywały niemałe wzburzenie swoich właścicieli.
- Tam jest! – Krzyknął pierwszy z wojowników wskazując dziewczynę kissaki swojego miecza. – Brać ją żywcem!
Haruno nie zdążyła nawet zakląć czy odpowiednio zareagować, gdy niespodziewanie znikąd pojawił się Upiorny Zbrojny wymierzając jej kopniaka w brzuch. Ten cios z zaskoczenia momentalnie powalił ją na kolana i odrzucił do tyłu o kilka metrów. Gdy się podniosła, splunęła krwią. Drań złamał jej kilka żeber, lecz nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać. W tej właśnie chwili wykonała nieco pokraczny unik przed zmierzającą w jej kierunku klingą innego Zbrojnego, który także wyrósł, jak z pod ziemi. Kiedy ponownie się zatrzymała miała już zrobić kolejny unik przed atakiem pierwszego Zbrojnego, ale samuraj nagle zastygł w miejscu. Medyczka z uczuciem ulgi dostrzegła z boku kucającego Shikamaru, który skorzystał z klanowej techniki Kagemane no Jutsu[2]. Obok Nary stał jego kompan z drużyny, Choji Akimichi z paczką jakichś chrupek w ręku, zaś koło różowowłosej pojawiła się blondwłosa medyczka, Ino.
- Nic Ci nie jest? – Spytała właśnie Yamanaka.
- N-nic… Chyba. – Odparła Sakura czując porażający ból w okolicy podbrzusza, który sprawił, że naraz usiadła na ziemi niezdolna skupić myśli, by się samej uzdrowić. Ino widząc to, natychmiast kucnęła przy przyjaciółce, Shikamaru tym czasem sprawił, że powstrzymany przez niego Upiorny opuścił broń i się oddalił, gdy nagle brunet poczuł silne ukłucie mentalne i zachwiał się. To zaś sprawiło, że jego technika została przerwana i Zbrojny odzyskał władzę nad swoim ciałem.
- Kusō! – Zaklął Nara rozmasowując skronie.
- Co jest, Shikamaru? – Zainteresował się dotąd ze spokojem pałaszujący chipsy, Choji. Widział, co się święci i w ogóle nie podobało mu się to za bardzo, ale z drugiej strony jakoś nie czuł się na siłach by walczyć teraz z tymi… wojownikami.
- Nie wiem, ale coś sprawiło, że straciłem kontakt z cieniem tego gościa.
- Coś? – Zdziwił się chuunin i chwilę zastanowił się. – Tak w ogóle, Shikamaru, to jakim cudem udało Ci się wykonać na nim Kagemane no Jutsu? Przecież, jeśli dobrze pamiętam, oni nie rzucają cienia, nie?
- Też się nad tym zastanawiałem.
- I do czego doszedłeś…? – Drążył Akimichi.
- Czy możecie łaskawie dokończyć tą debatę później!? – Zagrzmiała w tym momencie Ino, która już całkowicie zajmowała się omdlałą z bólu Sakurą. Obrażenia chyba okazały się większe, niż to, co sama poszkodowana założyła. – Mamy teraz poważniejszy problem na głowie!
I rzeczywiście tak było. Chuunin i Jounin szybko zorientowali się w sytuacji. Do dotąd widzianych trzech Weteranów i dwóch zbrojnych dołączyło jeszcze kilku Upiornych w wiśniowych zbrojach oraz kilku w ciemnozielonych, Łapiduchów. W sumie teraz przed czwórką przyjaciół stał około jeden tuzin samurajów o jednakowo przerażających maskach zasłaniających twarze. Dodatkowej grozy nadawała trzykrotnie przewyższająca liczebność żołnierzy, którzy zdawali się być ślepi na z każdą kolejną minutą powiększającą się widownię mieszkańców Konoha. Nikt nie wiedział, jakie rozkazy dostali od Naruto, ale ich brutalny atak na Sakurę nie wróżył niczego dobrego. I teraz jeszcze ta przejmująca cisza, jaka zapadła. Jak makiem zasiał. Ni stęknięcia, ni kaszlnięcia, ni szurania po ziemi czy choćby odgłosu walki rozgrywającej się niedaleko za murami obronnymi wioski. Nawet wiatr przestał przyjemnie w uszach szumieć. Coś tu nie pasowało i Shikamaru dobrze o tym wiedział.
- Oddajcie nam dziewczynę! – Nagle milczenie przerwał jeden z Weteranów wskazując zielonooką kissaki swojego miecza.
- A jeśli nie posłuchamy? – Spytał spokojnie Nara stając z pulchnym przyjacielem przed leżącą na ziemi Sakurą i klęczącą obok niej Ino. Nie pokazywali tego po sobie, ale byli gotowi w każdej chwili rzucić się do walki. – Użyjecie siły? Dlaczego?
- Właśnie! Czego od niej chcecie!? – Krzyknął Choji.
- Nie twój interes… grubasie.
Odparł jeden z Łapiduchów i to był jego błąd. W przypływie niekontrolowanej złości na usłyszaną obelgę młody Akimichi rzucił się na żołnierza z pięściami i dopadłby wroga, gdyby nie błyskawiczna reakcja Nary. Brunet zawiązał pieczęci i połączył się cieniem z cieniem przyjaciela, i odciągnął go do tyły ratując mu tym życie. Kiedy Choji się otrząsnął zobaczył, że niechybnie nadziałby się na szpaler wystawionych ku niemu samurajskich mieczy i nic by go przed tym nie uratowało. A tak, teraz dziękował Shikamaru niemal całując go po butach.
- To jak będzie? – Po chwili głos zabrał ten sam Weteran, co na początku. – Oddacie nam dziewczynę po dobroci?
- A ja spytam raz jeszcze: A jeśli nie, to co? – Nara był nie ugięty. Zachowując na twarzy lekko znudzoną, acz poważną minę, jak na stratega przystało w pierwszej kolejności próbował wybadać sytuację i rozwiązać konflikt w możliwie bezpieczny sposób. Czyli bez użycia siły, choć ta rozmowa właśnie do tego prowadziła. Do użycia siły przez agresora. – Czemu nie zostawicie jej w spokoju?
- Zaraz poleje się krew! – Odezwał się jeden Zbrojny kładąc rękę na rękojeści miecza przytroczonego do jego boku. Podobny gest wykonali pozostali samurajowie w wiśniowych zbrojach i gdy wszystko wskazywało, że zaraz ruszą do ataku, przed nimi nagle pojawił się zastępca dowódcy, Jogensha.
- CO TU SIĘ DZIEJE!?
Ryknął rzucając zebranym Upiornym lodowate spojrzenie. Naraz wojownicy pochowali broń, przybrali postawy na baczność i poczęli czekać na nowe rozkazy, a mężczyzna obejrzał się na przyjaciół jego generała. Widząc nieprzytomnie leżącą na ziemi Sakurę i niewielką, ale jednak widoczną, kałużę krwi obok, momentalnie poczuł na karku gęsią skórkę. Zwróciwszy srogie spojrzenie na sztywno stojących samurajów w głębi duszy dziękował, że nie było tu Naruto. Gdyby jinchuuriki to zobaczył, pewnie wpadłby we wściekłość i na miejscu zabił winnego całej tej sytuacji. Rzecz jasna, w końcu się dowie i ktoś umrze… ale na razie blondyn miał na głowie inne sprawy i obecnie on, jego zastępca, musiał tu posprzątać. Jednakże w pierwszej chwili upewni się, że dziewczyna jego dowódcy wyjdzie z kontuzji, jaka ją dopadła. Zbliżył się więc do Shikamaru i Chojiego bacznie obserwujących każdy jego ruch, i spytał:
- Wyjdzie z tego?
- A co Cię to obchodzi!? – Odgryzła mu się Ino lekko roztrzęsionym z emocji głosem.
- Dokładnie. – Poparł ją Nara. – Czy to Naruto za tym stoi?
- Nie. – Krótkie zaprzeczenie. – I dla waszej wiadomości, jej zdrowie obchodzi mnie bardziej, niż się wam wydaje. Gdyby nie panna Haruno, Rikushō-sama już dawno na dobre by zgorzkniał.
- W takim razie, dlaczego… – Akimichi wskazał na Upiornych, lecz nie dokończył, gdyż Jogensha brutalnie wszedł mu w słowo:
- To wewnętrzna sprawa Upiornej Armii, a teraz zanieście pannę Sakurę do szpitala.
Po tych słowach oddalił się do czekających na nowe rozkazy samurajów. Shikamaru, Choji i Ino obserwowali chwilę, jak mężczyzna opieprza żołnierzy złorzecząc w imieniu ich Rikushō, by w krótce potem zniknąć z nimi w chmurze gęstego dymu, po czym większy z chłopaków wziął zielonooką na ręce i całą trójką udali się do wyżej wymienionego przybytku rekonwalescencji.
* * *
Naruto stał krzyżując ramiona na piersi i z zadowoleniem obserwował zszokowaną minę swojego ojca, jak i jego żabiego pomocnika, Szefa Gamabunty. Delikatny wiaterek poruszał jego nieco zabrudzonymi od walki włosami, twarz zaś przyjemnie rozgrzewały promienie powoli już zachodzącego słońca. Dzień chylił się ku swemu końcowi. Wiedziały o tym wszechobecna flora i fauna, nieboskłon oraz mieszkańcy pobliskiej miejscowości, lecz czy ta wiadomość docierała do świadomości dwóch spokrewnionych ze sobą blondynów? Patrzyli na siebie w milczeniu, jakby nie wiedzieli, jak dalej potoczyć walkę. Jednakże prawda była z goła inna. Uzumaki zwyczajnie uznał, że na chwilę obecną pokazał swemu ojcu już tyle, że ten bez przeszkód powinien przyjąć do wiadomości, że jego jedyny syn w pełni zasługiwał na rangę Jounina.
Minato natomiast nie tyle był wstrząśnięty ogromem doświadczeń i informacji, jakie poznał tego dnia o swoim synu, co był już po prostu potwornie zmęczony. I jak na geniusza przystało, jeszcze jedna rzecz mu podpowiadała, że ta walka wreszcie dobiegła końca. Skoro Kyuubi po uwolnieniu tak spokojnie sobie siedział pod butem Naruto, niczym dobrze wytresowane zwierzątko, to nie było po co dłużej napinać zdrętwiałe mięśnie. Dlatego też niedługo po opadnięciu bitewnego kurzy, kiedy zmierzch dnia zaczynał robić się bardziej widoczny, głęboko odetchnął i zszedł z głowy Gamabunty na ziemię. Żabi Boss rzecz jasna chciał go zatrzymać obawiając się o jego życie w samotnej walce przeciwko dwóm tak potężnym przeciwnikom, jakimi byli Naruto i Kyuubi, ale Namikaze szybko go uspokoił:
- Gdyby chcieli z nami dalej walczyć, to już dawno by to zrobili.
Odezwał się głosem tak spokojnym, że aż Gamabunta zachłysnął się powietrzem, gdy go usłyszał. Żabi Boss chyba nie mógł się pogodzić, że jego blondwłosy przyjaciel składał już broń. Ale kiedy raz jeszcze spojrzał w demoniczne ślepia gigantycznego lisa o dziewięciu ogonach, a potem na Naruto i w przeciągu kilkunastu najbliższych minut nie doczekał się z ich strony jakiejkolwiek reakcji świadczącej o ukrytym motywie zaprzestania walki, rzucił Minato uważne spojrzenie, krzywo się uśmiechnął i odmeldował się znikając w ogromnej kuli białego dymu. Kiedy Namikaza na powrót został sam momentalnie zadarł głowę do góry i zawiesił błękitne spojrzenie na swoim synu, który nieprzerwanie triumfalnie się do niego uśmiechał. I właśnie ten uśmiech starszego blondyna najbardziej niepokoił. Mężczyzna nie wiedział, czego zaraz się spodziewać, a jak już zostało powiedziane, nie miał najmniejszej ochoty na nową walkę o przebaczenie. Zwłaszcza, że teraz stał przed nim taki duet.
- Powiedz, tato… Czy po osobistym poznaniu moich umiejętnościami przestaniesz mnie ignorować i zaczniesz traktować poważnie?
Minato nagle usłyszał jego głos i zdziwił się. W tym, mogłoby wydawać się normalnym pytaniu nie usłyszał pretensji, oskarżenia, pogardy czy wręcz wrogości, jak to było przez ostatnie godziny. Była to aż nazbyt podejrzanie szybka zmiana w nastawieniu chłopaka i Namikaze dobrze wiedział, że równie dobrze mogła to być kolejna prowokacja.
- Chcesz żebym zaczął traktować Cię poważnie? – Odparł. – A co z nienawiścią do mnie, o czym wciąż powtarzałeś?? Czy już odpłaciłem Ci za wszystkie krzywdy, jakich doznałeś z mojej winy??
Tu jinchuuriki momentalnie przestał się uśmiechać.
- Nigdy dostatecznie nie odpłacisz za moje krzywdy… – Wycedził, a Kyuubi zawarczał drapieżnie, po czym położył się opierając pysk na skrzyżowanych przednich łapach. Naruto w efekcie mógł spokojnie zeskoczyć z jego głowy i zaraz zaczął kierować się w kierunku ojca. – …Ale zapomnijmy już o tym i nie, nienawidzę Cię.
- Jak to??
- Grałem.
Uzumaki uśmiechnął się na widok wszystko rozumiejącego wyrazu twarzy starszego blondyna. To jedno stwierdzenie w zupełności wystarczyło, aby bohater ostatniej Wielkiej Wojny Shinobi odetchnął głęboko pocierając skronie okrężnym ruchem dłoni i zaraz sam się uśmiechnął. Jinchuuriki zbliżył się do niego i zatrzymał w odległości długości ramienia.
Milczeli obaj dłuższą chwilę. Kiedy potem o tym myślał, Naruto nie mógł powiedzieć, który z nich wykonał pierwszy ruch. Ważne było to, że w końcu, po raz pierwszy, wtulił się mocno w ojca, który objął go z czułością, jak powinien to robić przez cały czas swojej nieobecności. Młodszy blondyn przymknął oczy czując w głębi duszy spokój, jakiego było mu trzeba.



TO BE CONTINUED....


Słownik:
Kizuna (jap.) - Więzi
Waboku (jap.) - Pojednanie


[1] Takai Goruju (jap.) – Wąwóz Śmierci
[2] Kagemane no Jutsu (jap.) – Technika naśladowania cienia

5 komentarzy:

  1. Tyle czekałem na tą notkę ja cie kręcę ,boska

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z przedmówcą. Nękały mnie obawy jak to się wszystko skończy i dlaczego Naruto taki jest. Ok ojciec go zawiódł i zostawił, a po powrocie zajął się wioską, a nie synem ale jakoś takie nastawienie nie pasowało mi do Naruto. Dobrze, że już po wszystkim, na reszcie ojciec i syn znowu razem!! Jednak jak znam życie zaraz znowu będzie, za przeproszeniem, rozpierducha jak Naruciak dowie się o stanie Sakury i jego powodzie, swoją drogą ciekawe co to za wewnętrzne sprawy armii... No nic czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, życzę dużo weny i przede wszystkim gratuluję kolejnego świetnego rozdziału, po prostu mistrzostwo!! Pozdrawiam, Pryzmat

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne, cudowne, wspaniałe, niezwykłe, zaskakujące, genialne... I długo by jeszcze wymieniać... Zakończenie - kapitalnie nieziemskie - aż słów mi zabrakło... Powiem tylko tyle, że będę wypatrywać kolejnej części (która mam nadzieję pojawi się niedługo) !

    Pozdrawiam!
    ~~Mgiełka~~

    OdpowiedzUsuń
  4. Siemka,
    ciekawie się robi, Naru ładnie dał ojczulkowi do myślenia. A samuraje się doproszą wreszcie.
    Sorki, że dopiero teraz, ale przeglądam blogi które mam dodane do obserwacji, a jako że dodałeś tą część jako część strony a nie notkę, to nie otrzymałem informacji o tym.
    Czekam na następną notkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna notka. Nie chce mi się pisać, dużo weny!

    OdpowiedzUsuń