Waboku I
Wymieniali ciosy z taką
szybkością oraz precyzją, że ze strony obserwatorów walki było jedynie widać
rozmazane smugi sylwetek i co jakiś czas, iskry rozbijające się o ziemię. Choć
Namikaze Minato w końcu zdecydował się na wykorzystanie techniki błyskawicznego
przemieszczania się należącej pierwotnie do Nidaime, to w żaden sposób nie mógł
zaskoczyć swojego syna. Młodszy blondyn okazał się nie być gorszym od niego.
Jego ruchy były równie szybkie, co mężczyznę bardzo ciekawiło i jednocześnie
zastanawiało. Pierwsze podejrzenie padło na Hiraishin no Jutsu, którego tajniki
chłopak mógł poznać w czasie tych dwudziestu lat, lecz całkowitej pewności nie
było. Dlaczego? Ponieważ, Naruto równie dobrze mógł poruszać się tak szybko
przy pomocy chakry zapieczętowanego w nim demona, nad którego potęgą
odpowiednio wcześniej zapanował. Ta myśl z kolei zmartwiła Yondaime jeszcze
bardziej, bo nie wiedział, czy tak rzeczywiście było? Kiedy jinchuuriki
ponownie starł się z mężczyzną, ten przez ułamek sekundy był w stanie dostrzec,
iż oczy jego syna zmieniły swój naturalny wygląd, a to w zupełności
wystarczyło, aby potwierdzić nasuwające się przypuszczenia.
- Kushina… Twój syn chyba cię przerósł. – Pomyślał Minato blokując
kolejny atak. – Nie wiem, jak do tego
doszedł w tak krótkim czasie, ale jakoś zapanował nad drzemiącą w nim mocą. Tylko…
W jakim stopniu? – Zastanawiał się chwilę, lecz odpowiedz pojawiła się
sama.
Uzumaki po czterdziestu
pięciu minutach niespodziewanie zwolnił tempa, by wkrótce potem ostatecznie zatrzymać
się w pozycji cały czas gotowego na odparcie jakiejś kontry. Zaciekawiony Minato
też przystanął w miejscu, oczywiście z zachowaniem odpowiedniego dystansu i nie
spuszczając wzroku z syna, począł czekać na jego kolejny ruch. Naruto wciąż nie
odkrył przed nim wszystkich kart, choć i tak już bardzo dużo pokazał. Yondaime
w tym momencie poczuł, że koniec chyba był już bliski, gdy wtem pogoda nagle
uległa diametralnej zmianie. Wysoko wiszące słońce, jak i błękitne niebo bez
jednej skazy błyskawicznie zakryły wpierw szare, potem granatowe i w końcu
czarne, burzowe chmury. Z momentem zerwania się powalającego na ziemię wiatru, wszędzie
zaczęły walić pioruny, lecz nigdzie nie spadła jeszcze ani jedna kropla wody.
Starszy Namikaze na dosłownie sekundę spojrzał do góry. Domyślał się, że za
rozpętaniem się takiej pogody musiała stać jakaś nieczysta siła, którą było
ciężko zrozumieć, a co dopiero pojąć.
* * *
Młodzieniec o włosach
koloru zboża wszedł nieco zmęczonym krokiem do ogromnego pomieszczenia, którego
jedną ze ścian były zgniło-złote, bogato zdobione wrota opatrzone na zamknięciu
wielką kartą pieczętującą. Jeszcze nie tak dawno, odgłosem jego kroków byłyby
głuche chlupnięcia, jednakże teraz był to niski stukot i szuranie na kamiennej
posadzce.
- Na pewno chcesz to zrobić? – Ciszę panującą w sali przerwał
dudniący, ociekający podekscytowaniem, głos lisiego demona. – Dobrze wiesz, że JA jestem jak
najbardziej ZA, lecz może lepiej przemyśl wszystko jeszcze raz… co, Naruto? Szkoda
by było, gdyby ten pokaz został źle odebrany przez naszą publikę. Bądź, co
bądź, przygląda się nam niemal cała wioska.
Dwudziestolatek stanął
w odległości kilku metrów od więzienia przyjaciela i spojrzał na niego. W jego
oczach Kyuubi dostrzegł lśniącą determinację, zdecydowanie i niezachwianą
pewność siebie, co potwierdziły słowa jounina:
- Wszystko już sobie obmyśliłem, Kurama. A nasz pokaz zamierzam tak
zorganizować, że tylko mój ojczulek TO zobaczy. Chcę, żeby wiedział, na co Nas
stać! Chcę, żeby wiedział, z kim ma
do czynienia! Chcę, żeby zrozumiał,
że dalsze mnie lekceważenie może się naprawdę źle skończyć! – Blondyn
uśmiechnął się przebiegle, akcentując przed ostatnie dwa zdania, co u jego
rozmówcy wywołało ukazaniem się drapieżnego rządka śnieżnobiałych kłów.
* * *
Minęło może pięć minut,
jak przerwali, a na polu walki już zapanowała grobowa cisza, jedynie zakłócana
przez hulający wiatr oraz błyski i grzmoty na niebie. Minato w tym czasie
uważnie, choć dyskretnie, rozejrzał się dookoła. Żywy mur, jaki utworzyli Upiorni
pilnujący, by nikt niepowołany się nie wtrącił, niezmiennie trwali w bezruchu,
jak zaklęci, z bronią gotową do walki. Kiedy mężczyzna na powrót przeniósł wzrok
na swojego syna, ten już na to czekał.
Gdy ich spojrzenia znów
się zetknęły, młodzieniec szybko schował trzymany miecz do saya uczepionej na
plechach, po czym błyskawicznie zawiązał kilka pieczęci. W chwili następnej tuż
obok niego pojawił się ten sam mężczyzna, co poprzednim razem. Jogensha. Namikaze
widział, że Naruto wymienił z nim kilka zdań, po których samuraj oddalił się w
stronę najbliżej stojących Zbrojnych.
- Co kombinujesz tym
razem!? – Krzyknął Minato.
- Powiedz, Hokage-sama, kiedy ostatni raz
korzystałeś z techniki przywołania?
Usłyszana odpowiedź
zaskoczyła Czwartego. Mężczyzna w pierwszej chwili zaniemówił, co u jego
przeciwnika wywołało ukazaniem się szelmowskiego uśmieszku. Ten zaś temu
pierwszemu podsunął myśl, że to całkiem dobre pytanie i nie głupi sposób na
zakończenie tego bezsensownego pokazu siły. W końcu, Gamabunta i jemu podobni,
byli w liczbie po jednym. Ale z drugiej strony, czemu Naruto wspomniał o
przywoławczych technikach akurat w tym momencie? Jaki miał w tym cel? Namikaze
poczuł w głowie natłok myśli, a widząc jak stojącego naprzeciw niego blondyna
nagle zaczęła pokrywać krwisto-czerwona chakra, momentalnie się otrząsnął. Z
ukazaniem się pierwszych czterech ogonów, pod wpływem impulsu błyskawicznie
zawiązał serię pieczęci i przystawiając rękę do ziemi, sekundę potem zniknął w
gigantycznej chmurze białego dymu.
W tym samym czasie,
przed kilkoma minutami wezwany Jogensha, z pomocą kilkunastu Zbrojnych, wokół
wioski Ukrytego Liścia po zewnętrznej stronie wysokiego na trzydzieści metrów
muru stworzył barierę z chakry. Genjutsu, jakie zastosowali Upiorni, należało
do rodziny Kinjutsu i nie było można go zdjąć, jeśli nie znało się tajników
wznoszenia go. Nikt poza twórcami nie wiedział, co to było, ale sprawiało
wrażenie monumentalnej iluzji, perfekcyjnej zasłony dla tego, co za chwilę
miało się ukazać i być przeznaczonym tylko dla oczu Kiroi Senko no Konoha. Zaś mieszkańcy
i shinobi Liścia nawet nie zorientowali się, że oglądany przez nich widok,
zmienił się i w rzeczywistości był ułudą prawdziwych wydarzeń.
Kiedy chmurę dymu
przesłaniającą pole powoli rozwiewał wiatr, świadomość Minato uderzyło odczucie
przytłaczających pokładów złowrogiej, demonicznej chakry, która wokół
Uzumakiego utworzyła szczelną powłokę, teraz już o ośmiu ogonach. Napiętą twarz
Czwartego uwypukliła, o ile to możliwe, jeszcze większa troska i powaga, niż
dotychczas. Gdy diabolicznie uśmiechający się Naruto wyskoczył wysoko w
powietrze i zniknął w olbrzymiej chmurze białego dymu, a po chwili powietrze rozdarł
przeraźliwy ryk z piekła rodem, Minato ostatecznie wyzbył się złudzeń, co do intencji
swojego… syna.
- Co się dzieje,
Namikaze? – Ściskającą gardło ciszę przerwał tubalny głos przywołanego summona,
na głowie którego stał Yondaime. – Gdzie jest przeciwnik?
Nim blondyn się odezwał,
odpowiedz sama przyszła. Z kłębiącego się przed nimi tumanu niespodziewanie
wystrzelił długi futrzany, ogniście pomarańczowy ogon. Żabi Boss, by uniknąć
śmiertelnego ataku, wyskoczył w powietrze i z hukiem wylądował kilkadziesiąt
metrów na prawo od miejsca, w którym został wezwany.
- Czy ja dobrze widzę??
– Mruknął Gamabunta. – To jest…
- Zdaje się, że moje przypuszczenia okazały się być prawdą. Kyuubi no
Kitsune znów szaleje na wolności. Naruto… Coś ty do diabła narobił?! –
Minato zaklął w duchu szykując się na najgorsze i długo czekać nie musiał.
Zanim żabi Boss
otrząsnął się z szoku, jaki nim zawładnął, z chmury dymy wystrzeliło w ich
kierunki kilka kolejnych ogonów, które raz po raz z zawrotną prędkością
przecinały powietrze. Zderzając się z trzymanym przez summona olbrzymim tanto
wkrótce sprawiły, że Minato i jego żabi pomocnik zmuszeni zostali do oddalenia
się z pierwotnego miejsca walki o kolejne kilkaset metrów i wtem, wszystko
nagle ucichło. Yondaime zawiesił niespokojne spojrzenie na kłębie dymu, który
za chwilę zaczął się rozpływać powoli ukazując wpierw przednie łapy, potem
tylne, następnie tułów, głowę, uszy oraz dziewięć długich na kilkadziesiąt
metrów ogonów. Poruszały się każdy niezależnie od pozostałych wijąc się miedzy
sobą, jakby były stadem węży. Tak oto przed Minato i Gamabuntą ponownie stał
potężny Kyuubi no Kitsune w pełnej swojej okazałości, lecz z tą różnicą, że tym
razem kto innym nad nim panował. Naruto stał na czubku głowy demona w lekkim
rozkroku z rękoma skrzyżowanymi na piesi i spokojnie czekał na reakcję swojego
ojca oraz żabiego Szefa. Kyuubi również cierpliwie czekał, lecz z tą różnicą,
że wkrótce usiadł na tylnych łapach, przednie trzymając wyprostowane, ogony zaś
rozłożył wkoło siebie. Minato widząc to, w pierwszej chwili pomyślał, że chyba
śni, bo jakoś nie mógł sobie wyobrazić tak posłusznie spokojnego Lisiego
Demona. Gdyby ktoś mu dziś rano o tym powiedział pewnie z miejsca zrzuciłby go
w odmęty Takai Goruju[1],
myśląc, że to jakiś czubek! Ale teraz… Ten widok stwarzał nowe zasadnicze pytanie:
- I co teraz??
* * *
Gdy wyczuła tą chęć
mordu, momentalnie skuliła się z przerażenia ściskającego jej serce lodowatymi
palcami. Kiedyś czuła już coś podobnego i wtedy jeszcze nie rozumiała, co to było,
lecz tym razem było inaczej i nie miała najmniejszych wątpliwości. To był spuszczony
ze smyczy demoniczny lis o dziewięciu ogonach.
Jak dotąd grzecznie
siedziała w swoim pokoju. Kilka razy nawet zaglądała do kuchni, by zrobić sobie
coś do jedzenia, ale zaraz potem wracała i w dalszym ciągu cierpliwie czekała.
Jednakże teraz już nie mogła dłużej zwlekać. Musiała stąd odejść. Uciec.
Musiała coś zrobić. Jakoś powstrzymać blondyna. Nie mogła przecież pozwolić, by
ten w przypływie złości porwał się na życie przywódcy jej wioski. Ale niby jak
miała się tam dostać? Przecież wyjścia broniło trzech Weteranów. I wtem o czymś
sobie przypomniała. Okna w jej pokoju nikt, ani nic nie strzegło. Obejrzawszy
dokładnie framugę, dziewczyna nie znalazła na niej żadnej kartki pieczętującej
z czego tylko się ucieszyła. Zdecydowanie otworzyła okno na oścież i już miała
przez nie wyskoczyć, lecz jeszcze się zatrzymała. Naruto mógł postawić
Samurajów na dachach sąsiednich domów, ale po dokładnym rozejrzeniu się nikogo
takiego nie dostrzegła. Na nic więcej się nie oglądając, wyskoczyła na zewnątrz
zgrabnie lądując na ulicy. Następnie biegiem ruszyła przed siebie. Przemykała
między zaskoczonymi mieszkańcami, za rogiem o mało nie wpadła na grupkę
bawiących się dzieci. Bardzo się śpieszyła.
- Ej! Uważaj trochę,
co!? – Krzyknął sklepikarz, którego stragan potrąciła.
- Przepraszam!
Nie zatrzymała się, aby
tłumaczyć się. Biegła dalej, a gdy po kilku minutach w końcu przystanęła koło
Akademii by nieco oddechu złapać, kątem oka nagle dostrzegła jakieś nietypowe
poruszenie na ulicy, którą przed sekundą przebiegła. Stojący tam ludzie z
krzykiem przerażenia gwałtownie uskakiwali na boki ratując własne życie. W jej
stronę biegło trzech Upiornych Weteranów. Ich obnażone klingi jarzyły się od
napuszczonej do nich chakry, czym pokazywały niemałe wzburzenie swoich
właścicieli.
- Tam jest! – Krzyknął
pierwszy z wojowników wskazując dziewczynę kissaki swojego miecza. – Brać ją
żywcem!
Haruno nie zdążyła
nawet zakląć czy odpowiednio zareagować, gdy niespodziewanie znikąd pojawił się
Upiorny Zbrojny wymierzając jej kopniaka w brzuch. Ten cios z zaskoczenia
momentalnie powalił ją na kolana i odrzucił do tyłu o kilka metrów. Gdy się
podniosła, splunęła krwią. Drań złamał jej kilka żeber, lecz nie miała czasu
dłużej się nad tym zastanawiać. W tej właśnie chwili wykonała nieco pokraczny
unik przed zmierzającą w jej kierunku klingą innego Zbrojnego, który także
wyrósł, jak z pod ziemi. Kiedy ponownie się zatrzymała miała już zrobić kolejny
unik przed atakiem pierwszego Zbrojnego, ale samuraj nagle zastygł w miejscu.
Medyczka z uczuciem ulgi dostrzegła z boku kucającego Shikamaru, który
skorzystał z klanowej techniki Kagemane no Jutsu[2]. Obok
Nary stał jego kompan z drużyny, Choji Akimichi z paczką jakichś chrupek w ręku,
zaś koło różowowłosej pojawiła się blondwłosa medyczka, Ino.
- Nic Ci nie jest? –
Spytała właśnie Yamanaka.
- N-nic… Chyba. –
Odparła Sakura czując porażający ból w okolicy podbrzusza, który sprawił, że
naraz usiadła na ziemi niezdolna skupić myśli, by się samej uzdrowić. Ino
widząc to, natychmiast kucnęła przy przyjaciółce, Shikamaru tym czasem sprawił,
że powstrzymany przez niego Upiorny opuścił broń i się oddalił, gdy nagle
brunet poczuł silne ukłucie mentalne i zachwiał się. To zaś sprawiło, że jego
technika została przerwana i Zbrojny odzyskał władzę nad swoim ciałem.
- Kusō! – Zaklął Nara
rozmasowując skronie.
- Co jest, Shikamaru? –
Zainteresował się dotąd ze spokojem pałaszujący chipsy, Choji. Widział, co się
święci i w ogóle nie podobało mu się to za bardzo, ale z drugiej strony jakoś
nie czuł się na siłach by walczyć teraz z tymi… wojownikami.
- Nie wiem, ale coś sprawiło, że straciłem kontakt z
cieniem tego gościa.
- Coś? – Zdziwił się
chuunin i chwilę zastanowił się. – Tak w ogóle, Shikamaru, to jakim cudem udało
Ci się wykonać na nim Kagemane no Jutsu? Przecież, jeśli dobrze pamiętam, oni
nie rzucają cienia, nie?
- Też się nad tym
zastanawiałem.
- I do czego
doszedłeś…? – Drążył Akimichi.
- Czy możecie łaskawie
dokończyć tą debatę później!? – Zagrzmiała w tym momencie Ino, która już
całkowicie zajmowała się omdlałą z bólu Sakurą. Obrażenia chyba okazały się
większe, niż to, co sama poszkodowana założyła. – Mamy teraz poważniejszy
problem na głowie!
I rzeczywiście tak
było. Chuunin i Jounin szybko zorientowali się w sytuacji. Do dotąd widzianych
trzech Weteranów i dwóch zbrojnych dołączyło jeszcze kilku Upiornych w
wiśniowych zbrojach oraz kilku w ciemnozielonych, Łapiduchów. W sumie teraz przed
czwórką przyjaciół stał około jeden tuzin samurajów o jednakowo przerażających
maskach zasłaniających twarze. Dodatkowej grozy nadawała trzykrotnie
przewyższająca liczebność żołnierzy, którzy zdawali się być ślepi na z każdą
kolejną minutą powiększającą się widownię mieszkańców Konoha. Nikt nie
wiedział, jakie rozkazy dostali od Naruto, ale ich brutalny atak na Sakurę nie
wróżył niczego dobrego. I teraz jeszcze ta przejmująca cisza, jaka zapadła. Jak
makiem zasiał. Ni stęknięcia, ni kaszlnięcia, ni szurania po ziemi czy choćby
odgłosu walki rozgrywającej się niedaleko za murami obronnymi wioski. Nawet
wiatr przestał przyjemnie w uszach szumieć. Coś tu nie pasowało i Shikamaru
dobrze o tym wiedział.
- Oddajcie nam
dziewczynę! – Nagle milczenie przerwał jeden z Weteranów wskazując zielonooką
kissaki swojego miecza.
- A jeśli nie
posłuchamy? – Spytał spokojnie Nara stając z pulchnym przyjacielem przed leżącą
na ziemi Sakurą i klęczącą obok niej Ino. Nie pokazywali tego po sobie, ale
byli gotowi w każdej chwili rzucić się do walki. – Użyjecie siły? Dlaczego?
- Właśnie! Czego od
niej chcecie!? – Krzyknął Choji.
- Nie twój interes…
grubasie.
Odparł jeden z
Łapiduchów i to był jego błąd. W przypływie niekontrolowanej złości na
usłyszaną obelgę młody Akimichi rzucił się na żołnierza z pięściami i dopadłby
wroga, gdyby nie błyskawiczna reakcja Nary. Brunet zawiązał pieczęci i połączył
się cieniem z cieniem przyjaciela, i odciągnął go do tyły ratując mu tym życie.
Kiedy Choji się otrząsnął zobaczył, że niechybnie nadziałby się na szpaler
wystawionych ku niemu samurajskich mieczy i nic by go przed tym nie uratowało.
A tak, teraz dziękował Shikamaru niemal całując go po butach.
- To jak będzie? – Po
chwili głos zabrał ten sam Weteran, co na początku. – Oddacie nam dziewczynę po
dobroci?
- A ja spytam raz
jeszcze: A jeśli nie, to co? – Nara był nie ugięty. Zachowując na twarzy lekko
znudzoną, acz poważną minę, jak na stratega przystało w pierwszej kolejności
próbował wybadać sytuację i rozwiązać konflikt w możliwie bezpieczny sposób.
Czyli bez użycia siły, choć ta rozmowa właśnie do tego prowadziła. Do użycia
siły przez agresora. – Czemu nie zostawicie jej w spokoju?
- Zaraz poleje się krew!
– Odezwał się jeden Zbrojny kładąc rękę na rękojeści miecza przytroczonego do
jego boku. Podobny gest wykonali pozostali samurajowie w wiśniowych zbrojach i
gdy wszystko wskazywało, że zaraz ruszą do ataku, przed nimi nagle pojawił się
zastępca dowódcy, Jogensha.
- CO TU SIĘ DZIEJE!?
Ryknął rzucając zebranym
Upiornym lodowate spojrzenie. Naraz wojownicy pochowali broń, przybrali postawy
na baczność i poczęli czekać na nowe rozkazy, a mężczyzna obejrzał się na
przyjaciół jego generała. Widząc nieprzytomnie leżącą na ziemi Sakurę i
niewielką, ale jednak widoczną, kałużę krwi obok, momentalnie poczuł na karku
gęsią skórkę. Zwróciwszy srogie spojrzenie na sztywno stojących samurajów w
głębi duszy dziękował, że nie było tu Naruto. Gdyby jinchuuriki to zobaczył, pewnie
wpadłby we wściekłość i na miejscu zabił winnego całej tej sytuacji. Rzecz
jasna, w końcu się dowie i ktoś umrze… ale na razie blondyn miał na głowie inne
sprawy i obecnie on, jego zastępca, musiał tu posprzątać. Jednakże w pierwszej
chwili upewni się, że dziewczyna jego dowódcy wyjdzie z kontuzji, jaka ją
dopadła. Zbliżył się więc do Shikamaru i Chojiego bacznie obserwujących każdy
jego ruch, i spytał:
- Wyjdzie z tego?
- A co Cię to
obchodzi!? – Odgryzła mu się Ino lekko roztrzęsionym z emocji głosem.
- Dokładnie. – Poparł
ją Nara. – Czy to Naruto za tym stoi?
- Nie. – Krótkie
zaprzeczenie. – I dla waszej wiadomości, jej zdrowie obchodzi mnie bardziej,
niż się wam wydaje. Gdyby nie panna Haruno, Rikushō-sama już dawno na dobre by
zgorzkniał.
- W takim razie,
dlaczego… – Akimichi wskazał na Upiornych, lecz nie dokończył, gdyż Jogensha brutalnie
wszedł mu w słowo:
- To wewnętrzna sprawa
Upiornej Armii, a teraz zanieście pannę Sakurę do szpitala.
Po tych słowach oddalił
się do czekających na nowe rozkazy samurajów. Shikamaru, Choji i Ino
obserwowali chwilę, jak mężczyzna opieprza żołnierzy złorzecząc w imieniu ich
Rikushō, by w krótce potem zniknąć z nimi w chmurze gęstego dymu, po czym
większy z chłopaków wziął zielonooką na ręce i całą trójką udali się do wyżej
wymienionego przybytku rekonwalescencji.
* * *
Naruto stał krzyżując
ramiona na piersi i z zadowoleniem obserwował zszokowaną minę swojego ojca, jak
i jego żabiego pomocnika, Szefa Gamabunty. Delikatny wiaterek poruszał jego
nieco zabrudzonymi od walki włosami, twarz zaś przyjemnie rozgrzewały promienie
powoli już zachodzącego słońca. Dzień chylił się ku swemu końcowi. Wiedziały o
tym wszechobecna flora i fauna, nieboskłon oraz mieszkańcy pobliskiej
miejscowości, lecz czy ta wiadomość docierała do świadomości dwóch
spokrewnionych ze sobą blondynów? Patrzyli na siebie w milczeniu, jakby nie
wiedzieli, jak dalej potoczyć walkę. Jednakże prawda była z goła inna. Uzumaki
zwyczajnie uznał, że na chwilę obecną pokazał swemu ojcu już tyle, że ten bez
przeszkód powinien przyjąć do wiadomości, że jego jedyny syn w pełni zasługiwał
na rangę Jounina.
Minato natomiast nie
tyle był wstrząśnięty ogromem doświadczeń i informacji, jakie poznał tego dnia
o swoim synu, co był już po prostu potwornie zmęczony. I jak na geniusza
przystało, jeszcze jedna rzecz mu podpowiadała, że ta walka wreszcie dobiegła
końca. Skoro Kyuubi po uwolnieniu tak spokojnie sobie siedział pod butem
Naruto, niczym dobrze wytresowane zwierzątko, to nie było po co dłużej napinać
zdrętwiałe mięśnie. Dlatego też niedługo po opadnięciu bitewnego kurzy, kiedy
zmierzch dnia zaczynał robić się bardziej widoczny, głęboko odetchnął i zszedł
z głowy Gamabunty na ziemię. Żabi Boss rzecz jasna chciał go zatrzymać
obawiając się o jego życie w samotnej walce przeciwko dwóm tak potężnym
przeciwnikom, jakimi byli Naruto i Kyuubi, ale Namikaze szybko go uspokoił:
- Gdyby chcieli z nami
dalej walczyć, to już dawno by to zrobili.
Odezwał się głosem tak
spokojnym, że aż Gamabunta zachłysnął się powietrzem, gdy go usłyszał. Żabi
Boss chyba nie mógł się pogodzić, że jego blondwłosy przyjaciel składał już
broń. Ale kiedy raz jeszcze spojrzał w demoniczne ślepia gigantycznego lisa o
dziewięciu ogonach, a potem na Naruto i w przeciągu kilkunastu najbliższych minut
nie doczekał się z ich strony jakiejkolwiek reakcji świadczącej o ukrytym
motywie zaprzestania walki, rzucił Minato uważne spojrzenie, krzywo się
uśmiechnął i odmeldował się znikając w ogromnej kuli białego dymu. Kiedy
Namikaza na powrót został sam momentalnie zadarł głowę do góry i zawiesił
błękitne spojrzenie na swoim synu, który nieprzerwanie triumfalnie się do niego
uśmiechał. I właśnie ten uśmiech starszego blondyna najbardziej niepokoił. Mężczyzna
nie wiedział, czego zaraz się spodziewać, a jak już zostało powiedziane, nie
miał najmniejszej ochoty na nową walkę o przebaczenie. Zwłaszcza, że teraz stał
przed nim taki duet.
- Powiedz, tato… Czy po
osobistym poznaniu moich umiejętnościami przestaniesz mnie ignorować i
zaczniesz traktować poważnie?
Minato nagle usłyszał
jego głos i zdziwił się. W tym, mogłoby wydawać się normalnym pytaniu nie
usłyszał pretensji, oskarżenia, pogardy czy wręcz wrogości, jak to było przez
ostatnie godziny. Była to aż nazbyt podejrzanie szybka zmiana w nastawieniu
chłopaka i Namikaze dobrze wiedział, że równie dobrze mogła to być kolejna
prowokacja.
- Chcesz żebym zaczął
traktować Cię poważnie? – Odparł. – A co z nienawiścią do mnie, o czym wciąż
powtarzałeś?? Czy już odpłaciłem Ci za wszystkie krzywdy, jakich doznałeś z
mojej winy??
Tu jinchuuriki
momentalnie przestał się uśmiechać.
- Nigdy dostatecznie
nie odpłacisz za moje krzywdy… – Wycedził, a Kyuubi zawarczał drapieżnie, po
czym położył się opierając pysk na skrzyżowanych przednich łapach. Naruto w efekcie
mógł spokojnie zeskoczyć z jego głowy i zaraz zaczął kierować się w kierunku
ojca. – …Ale zapomnijmy już o tym i nie, nienawidzę Cię.
- Jak to??
- Grałem.
Uzumaki uśmiechnął się
na widok wszystko rozumiejącego wyrazu twarzy starszego blondyna. To jedno
stwierdzenie w zupełności wystarczyło, aby bohater ostatniej Wielkiej Wojny
Shinobi odetchnął głęboko pocierając skronie okrężnym ruchem dłoni i zaraz sam
się uśmiechnął. Jinchuuriki zbliżył się do niego i zatrzymał w odległości
długości ramienia.
Milczeli obaj dłuższą chwilę. Kiedy potem o tym
myślał, Naruto nie mógł powiedzieć, który z nich wykonał pierwszy ruch. Ważne było to, że w końcu, po raz
pierwszy, wtulił się mocno w ojca, który objął go z czułością, jak powinien to robić
przez cały czas swojej nieobecności. Młodszy blondyn przymknął oczy czując w głębi
duszy spokój, jakiego było mu trzeba.
TO BE CONTINUED....
Słownik:
Kizuna (jap.) - Więzi
Tyle czekałem na tą notkę ja cie kręcę ,boska
OdpowiedzUsuńZgadzam się z przedmówcą. Nękały mnie obawy jak to się wszystko skończy i dlaczego Naruto taki jest. Ok ojciec go zawiódł i zostawił, a po powrocie zajął się wioską, a nie synem ale jakoś takie nastawienie nie pasowało mi do Naruto. Dobrze, że już po wszystkim, na reszcie ojciec i syn znowu razem!! Jednak jak znam życie zaraz znowu będzie, za przeproszeniem, rozpierducha jak Naruciak dowie się o stanie Sakury i jego powodzie, swoją drogą ciekawe co to za wewnętrzne sprawy armii... No nic czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, życzę dużo weny i przede wszystkim gratuluję kolejnego świetnego rozdziału, po prostu mistrzostwo!! Pozdrawiam, Pryzmat
OdpowiedzUsuńPiękne, cudowne, wspaniałe, niezwykłe, zaskakujące, genialne... I długo by jeszcze wymieniać... Zakończenie - kapitalnie nieziemskie - aż słów mi zabrakło... Powiem tylko tyle, że będę wypatrywać kolejnej części (która mam nadzieję pojawi się niedługo) !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
~~Mgiełka~~
Siemka,
OdpowiedzUsuńciekawie się robi, Naru ładnie dał ojczulkowi do myślenia. A samuraje się doproszą wreszcie.
Sorki, że dopiero teraz, ale przeglądam blogi które mam dodane do obserwacji, a jako że dodałeś tą część jako część strony a nie notkę, to nie otrzymałem informacji o tym.
Czekam na następną notkę.
Fajna notka. Nie chce mi się pisać, dużo weny!
OdpowiedzUsuń