wtorek, 14 lutego 2012

Kitsune no Komichi - Chapter II


Błękitne spojrzenie, zmęczone ciągłym przeglądaniem raportów z przebiegu zleconych misji, zostało przeniesione na niewielkie zdjęcie stojące w drewnianej ramce w rogu blatu tuż koło mosiężnej lampki. – Ile to już czasu? – Pomyślał Hokage. Pochwyciwszy zdjęcie w dłonie, mężczyzna zaraz odsunął się od biurka, wstał i powoli podszedł do okna swojego biura. Przytuliwszy trzymaną fotografię do piersi, spojrzał na panoramę wioski okrytej nocną łuną. – Dlaczego!? – Jego myśli spoczęły na kolejnym wspominaniu tamtego dnia…
~ ~ ~ ~
Poprzez wioskę Ukrytego Liścia biegło dwóch chuuninów. Mijając zaskoczonych przechodniów, przeskakując walające się śmieci na ulicach, mężczyźni ile sił w nogach kierowali się ku największemu budynkowi w wiosce. Ku wieży Kage. Dysząc ciężko z sercem niemalże wyskakującym z piersi, bez pukania wparowali do biura Czwartego:
- Hokage-sama!
Zawołany blondyn momentalnie rzucił im zaciekawione, jaki i niepocieszone spojrzenie.
- Co się stało??
- Wybacz, że tak bez pukania, ale sprawa jaką do ciebie mamy nie może czekać.
- Hm?
Minato zainteresowały słowa podwładnego, ponieważ, co takiego jest AŻ TAK ważnego, że nawet pukanie o pozwolenie na wejście jest pomijane? Oparłszy łokcie o blat półokrągłego biurka, blondyn podparł brodę na splecionych palcach i począł czekać na wyjaśnienia.
- Twój syn… on… on…
Chuunin zaciął się, gdyż nie wiedział jak TO powiedzieć. Jak przekazać swojemu przywódcy informację o ucieczce jego syna z wioski? Nie znalazłszy odpowiedzi na zadane sobie pytanie, po chwili milczenia szybko dokończył przerwaną myśl:
- …on zniknął!
- NARUTO, CO…?!
Namikaze niespodziewanie zerwał się z miejsca, szybko ubrał płaszcz Kage i czym prędzej opuścił biuro zostawiając chuuninów w osłupieniu.
~ ~ ~ ~
…Mężczyźnie w mgnieniu oka poleciała z oka gorzka łza. Co wieczór wspominając tamte wydarzenia, często nie mogąc doprowadzić się do używalności, jako Yondaime Hokage zawalał swoje obowiązki. Choć minęło już prawie osiem lat odkąd jego najdroższy skarb został uznany za zaginionego, blondyn nadal nie pozbierał się do kupy. Nikt tak naprawdę do końca nie wiedział, jak do tego doszło… a gorączkowe i skrupulatne poszukiwania spełzły na niczym. Pogłębiająca się depresja doprowadziła do tego, że mężczyzna w krótkim czasie popadł w alkoholizm, lecz, że ma stanowić godny przykład dla młodego pokolenia mieszkańców wioski, w pół roku po swym załamaniu nerwowym, Minato ku uciesze swych podwładnych powrócił do poprzedniego stanu psychicznego. Ale czy aby na pewno?
~ ~ ~ ~
Po wyjściu z budynku, Minato zaraz skręcił w zaułek, po czym przy użyciu swojej specjalnej techniki Hiraishin, błyskawicznie przemieścił się w najbardziej potencjalne miejsce pobytu jego małego synka. Z jego pojawieniem się na niewielkiej polance z małym jeziorkiem i wodospadem do niego wpadającym, w rogu, towarzyszył ledwo zauważalny żółty błysk. Mężczyzna rozejrzał się dokoła i tak jak przypuszczał, na brzegu jeziorka dostrzegł siedzącego dziesięciolatka. Zbliżywszy się do niego niezauważalnie, po chwili usiadł koło chłopca i tak jak on, spojrzał w rozgwieżdżone niebo.
- Co się stało? – Spytał z troską.
- Nic.
- Jak to nic. Przecież widzę, że coś się…
Minato nagle przerwał wypowiadaną myśl. Widząc, jak delikatne promienie księżyca odbijają się w lekko błyszczących oczach syna, momentalnie do niego dotarło, że Naruto płacze. Widząc to… nie chciał go naciskać ani specjalnie zmuszać do zwierzeń. Ale skoro chłopak „uciekł” i ukrył się w tym miejscu, to znaczy, że jego syna gryzło coś naprawdę niepokojącego. Mężczyzna zaczął coś podejrzewać… ale póki co, wolał swoje domysły, co do zachowania Naruto, zachować w tajemnicy.
- Otōsan… czym sobie na to zasłużyłem?
Nagle głuchą ciszę rozproszyło delikatne szepnięcie padające z ust młodego Namikaze. Yondaime w mgnieniu oka spojrzał na Naruto z lekkim pytaniem w oczach:
- Nie rozumiem?
- Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? Dlaczego to przede mną ukrywałeś? Otōsan… dlaczego w dniu moich narodzin zostałem nosicielem krwiożerczej bestii o dziewięciu ogonach?
Spokój i opanowanie z jakim Naruto zadał te trzy pytania, jeszcze bardziej wstrząsnęły starszym blondynem. Minato spodziewał się wszystkiego, ale jak widać nie tego, co przed chwilą było dane mu usłyszeć i zobaczyć. Momentalnie zrozumiał, że jego podejrzenia były jak najbardziej na miejscu i zachowanie Naruto miało ścisły związek z wydarzeniami ze szpitala przed rokiem.
~ ~ ~ ~
Przekręceniu klucza w zamku towarzyszyło znajome skrzypnięcie odpadającej rdzy od skorodowanego metalu. Yondaime zamknął szczelnie swoje biuro i powolnym krokiem skierował się do wyjścia. Nie mogąc zapomnieć, że po części to właśnie z jego winy Naruto postanowił odciąć się od niego i od swoich przyjaciół, po wyjściu z budynku, od razu skierował kroki do całodobowego sklepu. Minato kupił kilka butelek naprawdę mocnego trunku, po czym z pełnymi siatkami w rękach, skierował się do domu. Nie przeszedł nawet dwóch kroków, gdy zza załomu uliczki wyłonił się jego mistrz i przyjaciel w jednej osobie.
- A ty znowu zamierzasz topić smutki w procentach?
- Jiraiya-sensei? Co ty tu robisz?
- Sprawdzam jak mój najzdolniejszy uczeń radzi sobie z kłopotami życia codziennego.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
Namikaze uśmiechnął się smutno, po czym odwrócił wzrok i nie czekając na odpowiedź, ruszył dalej przed siebie. Zdegustowany Sannin ruszył za nim w milczeniu, ale nim obaj dotarli do celu wędrówki blondyna, pustelnik zadał jeszcze jedno pytanie:
- Minato, jak długo jeszcze zamierzasz się dołować?
- Nie wiem, sensei. Czas pokaże.
Odparł Czwarty i nagle zniknął mężczyźnie z pola widzenia, pozostawiając po sobie jedynie ledwo zauważalny żółty błysk. Jiraiya przystanął w miejscu z westchnieniem. Patrząc przez chwilę prosto przed siebie: – Naruto, gdzie jesteś? – Pomyślał, po czym sam zniknął w obłoczku białego dymu.
* * *
Gęste połacie burzowych chmur pokrywających całe niebo, a za nimi gorące słońce i złociste promienie poszukujące nawet najmniejszej szczeliny, by się tylko przedostać i spaść na krainę pokrytą wiecznym śniegiem. Bez ustanku padający biały puch i powiew lodowatego wiatru usypujący w zaułkach ulic niewielkie wydmy… to widok, jaki każdego ranka widywał młody shinobi o niespotykanym w tych stronach świata, złocistym kolorze włosów. Jego błękitne tęczówki, lekko przymrużone, obecnie spoglądały na swoje odbicie w połyskującej klindze miecza, jaki chłopak otrzymał w nagrodę za uratowanie życia córce Lorda Feudalnego Kraju Śniegu.
- Dlaczego musiałem zostać Jinchuuriki? – Pomyślał jednocześnie zaciskając dłoń wokół drewnianej tsuka[1] z jedwabnym oplotem.
~ ~ ~ ~
Sześcioletni chłopiec o złocistych włosach jak co dzień szedł w stronę biura przywódcy wioski, gdzie urzędował jego bohater, wzór do naśladowania… Yondaime Hokage. Wychodząc z bocznej uliczki, nagle zawadził o coś nogą i jak kłoda wyłożył się na piaszczystej dróżce.
- Jak leziesz!
Wtem usłyszał nieco chrapliwy, pozbawiony jakichkolwiek uczuć, głos. Podpadłszy się na rączkach, chłopiec zaraz odwrócił głowę i spojrzał na właściciela nóg, o które miał pecha przed chwilą zawadzić.
- P-prze-przepraszam.
Wymamrotał sparaliżowany zimnym spojrzeniem mężczyzny. Bezdomny, bo w ten sposób mówiło o nim jego nieco brudnawe i poszarpane ubranie, niezgrabnym ruchem podniósł się do pozycji wyprostowanej, by w następnym momencie śmierdzącą nogą przygnieść do ziemi drobne ciało blondynka.
- Ja myślę gnojku, że jest ci przykro! – Włóczęga parsknął gardłowym śmiechem, lecz zaraz zakrztusił się, po czym splunął flegmą na plecy chłopczyka. – Takie dziwadła jak ty, powinny być zamykane w odosobnieniu!
Naruto odczekał, aż przypadkowy oprawca oddali się na swoich chwiejnych nogach, po czym spróbował wstać. Przyszło mu to z lekkim trudem, gdyż piekący odcisk na plecach wciąż nie dawał mu spokoju, zadając nieprzyjemny ból. Otrzepawszy pobrudzone ubranko, blondynek, lekko kuśtykając, wyszedł z uliczki i momentalnie poczuł na sobie grad nieprzychylnych spojrzeń. Do jego uszu doleciały pełne nienawiści komentarze i wyzwiska:
- To ta bestia.
- Demon z piekła rodem.
- Aż strach pomyśleć, że to syn naszego Yondaime. Tfu!
Splunęła pogardliwie jakaś kobieta. Nie rozumiejąc, czemu wszyscy dokoła traktują go jak śmiecia, wyrzutka… potwora, chłopiec w końcu nie wytrzymał i zmoczył własną koszulkę niepowstrzymanym potokiem łez.
~ ~ ~ ~
Blondyn wstał do wyprostu i uniósł trzymaną katanę nad głowę. Podziwiając przez chwilę elegancką krzywiznę klingi w blasku porannych promieni, obrócił broń w powietrzu, spiął wszystkie mięśnie, po czym silnym ciosem przeciął ognistą kulę na pół. Następnie zrobił zamach z lewej, potem z prawej i znowu od góry. Zatoczył koło wokół własnej osi i pchnął kissaki[2] w pierś wyimaginowanego przeciwnika.
- Naruto, czemu znowu przywołujesz wspomnienia z dzieciństwa?
W głowie chłopaka niespodziewanie zabrzmiał tubalny głos zamkniętego w nim demona. Wytrącony z bezgranicznej koncentracji w momencie przecinania powietrza, blondyn nie zdołał wyhamować i ukrócił żywot półtorametrowej roślince stojącej nieopodal miejsca jego treningu.
- Chikushō![3] Kyuu… ale żeś sobie wybrał moment.
- Hmm?
- Nie ważne. Co chciałeś?
Chłopak strzepnął kropelki wody, jakie pokazały się na ostrzu po przecięciu zielonej łodygi, po czym schował miecz do saya[4] uczepionej, w tym momencie, na biodrze. Blondyn podszedł do ściany i wziął miotłę. Wróciwszy na miejsce rozegrania się roślinnej masakry, nim ktokolwiek zauważy, zabrał się za sprzątanie.
- Dlaczego znowu przywracasz na myśl wspomnienia z dzieciństwa?
- A tak jakoś wzięło mnie na wspominki. – Blondyn uśmiechnął się nie znacznie.
- To mam prośbę.
- Jaką?
Naruto wyprostował się, gdy tylko wrzucił do śmietnika wszystkie dowody zielonej zbrodni, łącznie z ceramiczną donicą i ziemią, po czym odstawił przybory sprzątające do kąta sali treningowej. Powróciwszy na środek pomieszczenia, sięgnął ręką do boku, oplótł palce wokół rękojeści i szybkim ruchem wyciągnął miecz, jednocześnie przecinając przed sobą powietrze.
- Skończ z tym, bo mnie w końcu szlag trafi! – Krzyknął Kyuubi.
- Dobrze, już dobrze. Obiecuję, że dziś z tym skończę.
- Trzymam cię za słowo, Młody.
Namikaze już nie odpowiedział, ponieważ cały jego umysł skupił się na wyprowadzaniu znacznie dokładniejszych cięć i pchnięć, niż ostatnio. Cios z lewej, cios z prawej, pchnięcie po łuku i prostopadle do podłogi. Dwudziestolatek nie oszczędzając się, za każdym razem z charakterystycznym świstem ciął powietrze dookoła swojej osoby, jak rasowy szermierz.
~ ~ ~ ~
Dwunastoletni Naruto właśnie wracał z Akademii po skończonych przed godziną zajęciach. Z jego twarzy nie schodził szeroki od ucha do ucha, uśmiech. Dziś również dopiekł różowo-włosej zarazie… tak Sasuke w tajemnicy ochrzcił Sakurę, która nie zwracając uwagi na oschłe zachowanie bruneta, cały czas wszędzie za nim chodziła.
Za tydzień miały odbyć się egzaminy końcowe i młody Namikaze w końcu miał zostać Geninem, dlatego teraz postanowił sobie, że wyciągnie ojca z biura i zmusi go do treningu z nim. W ten sposób chciał upewnić się, że ten egzamin zda bez problemu. Dotarłszy pod budynek Hokage, chłopak szybko przekroczył próg i zaraz znalazł się pod dębowymi drzwiami. Już miał swoim zwyczajem wejść bez pukania, kiedy usłyszał:
- Trzeba przenieś Kyuubi no Kitsune do innego ciała. Obecne jest za słabe.
Naruto zamarł z ręką na klamce.
- Co?! O czym wy mówicie?!
- Wiemy, że Naruto jest twoim synem i zapewne będziesz protestował, ale Kyuubi w jego ciele, to zbyt wielkie niebezpieczeństwo dla wioski. Zwłaszcza, że za tydzień ma zostać Geninem i w końcu będzie mógł chodzić na misje. – Powiedział pierwszy gość Minato. To była kobieta.
- Rozmawialiśmy już z Daimyo[5], Minoru Hiratasuka. W pełni poparł nasz pomysł i nawet znalazł nam już odpowiedniego zastępcę do zostania nowym Jinchuuriki Kyuubi no Kitsune. – Powiedział drugi gość.
- Nie zgadzam się! – Krzyknął Yondaime.
- Przykro nam, ale decyzja już zapadła. – Dodał trzeci gość. – Przeniesienie Kyuubi no Kitsune do nowego ciała odbędzie się za trzy dni.
Blondyn poczuł nagłe ukłucie w sercu. Jakby ktoś wbił mu kunai w najczulszy punkt. Czy to znaczy, że teraz miałby umrzeć? Jego marzenie o zostaniu Hokage, to tylko złudne nadzieje? Słowa protestu ze strony jego ojca, jakoś niespecjalnie do niego dotarły, ponieważ zaraz zostały stłumione przez falę najczarniejszych myśli. Chłopak nie mogąc wytrzymać bólu, jaki w tym momencie dotkliwie poturbował jego umysł i duszę, nie chcąc rozpłakać się na środku korytarza, zebrał w sobie resztki godności, po czym jak najszybciej wybiegł z budynku Kage Konoha-Gakure no Sato.
~ ~ ~ ~
Namikaze, mokry z wysiłku i już nieco wyczerpany, przypomniawszy sobie krzywdzące słowa Starszyzny rodzinnej wioski, gdy z oczu poleciały mu łzy, tym razem potknął się o własną stopę. W chwili następnej z całym impetem przebił mieczem drewnianą ścianę dojō[6]. Rozluźnił uścisk na tsuki, oparł się ramieniem o ścianę i pozwolił łzom swobodnie wypływać z pod mocno zaciśniętych powiek. Osunąwszy się bezwładnie na podłogę wzdłuż ściany, ciężko dysząc, zaraz usiadł i ukrył twarz w dłoniach, tuląc kolana do piersi.
- To wspomnienie jest najgorsze ze wszystkich. – Mruknął Kyuubi. – Nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Mam nadzieję, że ty także.
- URUSAI[7]!!! – Naruto wrzasnął na całe gardło i już ostatecznie oddał się wpływowi negatywnych uczuć, jakimi niewątpliwie były… cierpienie i samotność.





[1] Tsuka (jap.) – Rękojeść japońskich mieczy.
[2] Kissaki (jap.) – Koniec miecza, czubek miecza.
[3] Chikushou! (jap.) – Cholera jasna!
[4] Saya (jap.) – Pochwa miecza.
[5] Daimyo (jap.) – Feudalny władca.
[6] Dojo (jap.) – Sala ćwiczebna.
[7] Urusai (jap.) – Zamknij się.

niedziela, 12 lutego 2012

Kitsune no Komichi - Chapter I


Dziewięcioletni blondynek, cały posiniaczony, owinięty licznymi bandażami i opatrunkami wszelkiej maści, oddychał z trudem leżąc na szpitalnym łóżku. Nawet najmniejszy ruch, za każdym razem kończył się ostrym bólem w klatce piersiowej. Chłopiec od przeszło tygodnia starał się zapomnieć o bólu, jaki zadali mu jego oprawcy… niemal wysyłając go na tamten świat.
~ ~ ~ ~
To był wieczór. Jesienna aura na dobre otoczyła kraj Ognia swym chłodnym ramieniem. Po czterech godzinach żmudnej pogoni, sam nie wiem za czym, w końcu dotarłem pod bramę wioski. Nie zwracając uwagi na Izumo i Kotetsu, jak zwykle stojących na straży, główną ulicą udałem się do Yondaime, by zdać mu szczegółowy raport z odbytej misji.
Mijając Akademie nagle usłyszałem krzyki kilku gówniarzy i zawodzący płacz kogoś jeszcze. Jako, że jestem Jouninem bez chwili zwłoki poszedłem to sprawdzić. To co zobaczyłem… szczerze, ukuło mnie w serce. Na ziemi leżał mały Naruto w kałuży krwi, a nad nim stało sześciu wyrostków z Konoha-Gakkō[1]. Gdy jeden z nich kopnął chłopca prosto w głowę, w mgnieniu oka krew mnie zalała, a w zaciśniętej dłoni pojawił się kunai. W momencie gdy inny chłopak chciał kopnąć syna mojego sensei, nie wytrzymałem. Pojawiwszy się za nim, złapałem delikwenta i przystawiłem mu sztylet do gardła:
- Tknij go jeszcze raz, a cie zabije! – Wycedziłem przez mocno zaciśnięte zęby.
Wystraszeni koledzy mojego więźnia, jak na komendę odsunęli się o krok do tyłu i zaraz skupili w grupkę wyraźnie trzęsąc się ze strachu. A przed chwilą byli tacy dumni z siebie. Odrzuciwszy gnoja stojącego przede mną, sprawiłem, że upadł twarzą w kałuże krwi blondynka. Gdy się odwrócił na plecy i na mnie spojrzał, rzuciłem trzymany kunai, który wbił mu się między nogami, tuż przy kroczu.
- Gnojki! I wy chcecie zostać shinobi!? – Krzyknąłem, gniewnie marszcząc brwi.
Spojrzałem pod nogi na nieruszającego się Naruto. Widać było, że jeszcze trochę i chłopak zszedłby z tego świata, dlatego muszę jak najszybciej się nim zająć. Spojrzawszy na studentów z Akademii, wyzwałem ich jeszcze od wszystkich diabłów i zagroziłem, że jeśli jeszcze raz skrzywdzą mojego podopiecznego, to następnym razem nie będę już taki miły. Chyba zrozumieli, ponieważ pokiwali nieznacznie głowami, po czym w podskokach zmyli się gdzie pieprz rośnie.
~ ~ ~ ~
Namikaze obudził się czując na twarzy delikatne promienie wschodzącego słońca, jakie wpadały do jego pokoju szpitalnego przez odsłonięte okno. Cały zdrętwiały i wciąż obolały, spróbował przekręcić się na bok. Nieznaczne drgnięcie przypłacił porażającym bólem, ale się nie poddał. Gdy dziesięć minut później w końcu udało mu się skierować w stronę okna, odetchnął z lekkim trudem.
- Mały…
Chłopiec nagle usłyszał głos. Niski, lekko zachrypnięty… lecz przepełniony troską. Przekręciwszy się z powrotem na plecy, co przypłacił kolejnym ukłuciem bólu w klatce piersiowej, ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie dostrzegłszy żadnego gościa czy intruza, zaraz ponownie zastygł w bezruchu:
- Pozwól, że ci pomogę.
- K-kto… t-tu… jest? – Spytał ledwo mogąc otworzyć usta.
- Nie musisz się mnie obawiać, nie skrzywdzę cię.
Chłopiec patrząc z przestrachem w oczach dookoła siebie, wciąż nikogo nie widząc, pod świadomie zaczął zastanawiać się, co jest grane i czy przypadkiem nie zwariował, gdyż mówił sam do siebie. Nie mogąc dojść do żadnego wniosku, gdy przez kilka następnych minut nikt więcej się już nie odezwał, blondynek przełknął ślinę, nabrał nieco powietrza w płuca, po czym niemrawo wyszeptał:
- K-kim… jes-jesteś?
- Nazywam się Kyuubi no Kitsune. – Odparł głos.
- K-Kyu… Kyuubi??! G-gdzie jessssssteś??!
- Tu. W sercu twojej duszy.
Chłopiec usłyszawszy odpowiedź, zamarł. W mgnieniu oka jego umysł zalała nowa fala myśli w większości składających się z bezużytecznych pytań. Nie mogąc odnaleźć odpowiedzi na zadawane sobie pytania, patrząc w sufit, zamknął oczy i pogrążył się w ciemnościach, zupełnie jakby wiedział, co robi. Gdy po chwili obraz przed oczami chłopca na powrót się rozjaśnił, pierwszym co blondynek zaobserwował, to woda zalewająca jakiś korytarz tak na wysokość jego kolan. Następnym bodźcem jaki został zarejestrowany, to mrugające światło wiszące pod sufitem.
- Gdzie ja jestem?
Spytał i momentalnie zorientował się, że nie odczuwa już dokuczliwego bólu w klatce piersiowej, a jego ciała nie pokrywają liczne bandaże i pomniejsze opatrunki. Nie wiedząc, co się stało, Namikaze nagle usłyszał nieco stłumione echo:
- Podejdź bliżej…
To był ten niski głos, który usłyszał za pierwszym razem. Samemu niewiedzą czemu, Naruto posłusznie zaczął kierować się ku źródle dźwięku, by po chwili stanąć naprzeciw wysokich na dziesięć metrów wrót o złotawo-zielonkawym odcieniu. Liczne ornamenty i zdobienia widniejące na obramowaniach bram powiedziały mu, że muszą one bronić dostępu do czegoś szczególnie ważnego. Lecz po chwili namysłu stwierdził, że one mogą równie dobrze bronić dostępu do czegoś zakazanego, niebezpiecznego i strasznego w jednym. Chłopiec nagle poczuł ogarniający go strach, przerażenie… ale dlaczego? Odpowiedź uzyskał minutę później.
W upiornych ciemnościach panujących z drugiej strony szykownie wyglądających wrót, gdzieś hen daleko, w czarnych odmętach, Namikaze nagle dostrzegł niewyraźny błysk śnieżnego odcienia bieli. Zaciekawiony tym zjawiskiem, ostrożnie podszedł do krat, a gdy przytulił policzek do jednego z prętów grubych na dwadzieścia centymetrów każdy, w mgnieniu oka poczuł na czuprynie podmuch lekko ciepławego powietrza. Spojrzawszy do góry, chłopiec wpierw ujrzał wielki, czarny nos, a zaraz potem kaskadę ostrych kłów wykrzywionych w upiornym uśmiechu. Blondynek od razu zastygł jak słup soli, a gdy po chwili rozglądania się, bez ruszania głową, dostrzegł parę wielgachnych, czerwonych ślepi… aż odskoczył do tyłu z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Upadł na cztery litery w zimną wodę, która momentalnie go otrzeźwiła.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
Odezwał się wyszczerzony pysk, jaki Naruto teraz oglądał ze znacznie bezpieczniejszej odległości. Dziewięciolatek, w momencie gdy chciał się podnieść, niespodziewanie poczuł jak coś unosi go do góry, a gdy spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegł liczne, czerwone bąbelki okalające jego drobną osóbkę.
- C-CO… TO JEST!?
Wystraszył się, a jego ciałem wstrząsnęło kilka silniejszych fal paraliżującego strachu.
- Spokojnie, mały. To tylko moja chakra.
* * *
Korytarzem, z nieco zamyślonym wyrazem twarzy, szedł najpotężniejszy shinobi w całym kraju Ognia. Zaskoczeni pacjenci i zdziwiony personel szpitala, w geście głębokiego szacunku kłaniali mu się, jak najlepiej tylko potrafili. Nie wyprostowywali się póki mężczyzna ich nie minął, bądź nawet, póki całkowicie nie zniknął im z oczu. Blondyn zdawał się kompletnie nie przejmować takim zachowanie ludzi wobec jego osoby. I nic w tym dziwnego. Odkąd został Hokage, zdążył się już do tego przyzwyczaić. Teraz zaś kierował swe kroki ku jednej z sal, pod wejściem której ustawiono dwóch członków elitarnych służb ochrony wioski, by strzegli jedyny i najważniejszy skarb ich zwierzchnika. Gdy zamaskowani shinobi dostrzegli go na horyzoncie, momentalnie się wyprostowali i przybrali pozycje na baczność.
- Spocznij.
Powiedział Minato, jak tylko się do nich zbliżył. Nawet nie zaszczycił ich swym zmęczonym spojrzeniem. Następnie podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Gdy drzwi ustąpiły pod naporem jego ramienia, błękitnym oczom mężczyzny ukazał się niecodzienny i dość przerażający widok, choć on nie dał tego po sobie poznać. Jego dziecko, malutki Naruto lewitował nad szpitalnym łóżkiem. Jego całkowicie zabandażowane ciało spowijała gęsta, jak morze krwi, łuna czerwonej chakry. Taki widok nie jednego wprawiłby w osłupienie, ale na pewno nie kogoś takiego jak Yondaime, choć z drugiej strony… wyraz jego twarzy właśnie o tym świadczył.
ANBU stojący pod wejściem do sali, gdy wyczuli w powietrzu nie ludzkie pokłady krwiożerczo złej chakry, jak na komendę, jednocześnie spojrzeli stojącemu w drzwiach Hokage przez ramiona. Doznawszy tego samego uczucia co Namikaze, po chwili bezsensownego wpatrywania się w… No właśnie, żaden z nich nawet nie wiedział, jak określić to, na co akurat patrzył …Gdy Yondaime mruknął coś pod nosem, szybko wrócili do poprzednich pozycji.
* * *
Chłopczyk stanął na swoich stópkach, a gdy czerwona chakra go okalająca się wycofała, ten podążył za nią wzrokiem i ponownie spotkał się ze spojrzeniem wlepionych w siebie czerwonych ślepi. Wahając się z podjęciem decyzji, co ma robić dalej, po kilku próbach podjęcia tej właściwej, w końcu nieco zbliżył się do złocisto-zielonkawych wrót.
- Kyu… Kyuubi? Tak… masz na… imię?
Wyjąkał Naruto.
- Iiya.[2]
- I jesteś??
- Demonem o dziewięciu ogonach. W woli ścisłości.
W oczach blondynka momentalnie zalśniło przerażenie wywołane usłyszanym określeniem, lecz po chwili mimika jego twarzy uległa diametralnej zmianie. Chłopiec, jak to miał w swoim zwyczaju, szeroko się uśmiechnął. Zdziwienie, jakie błysnęło w oczach Kyuubiego, na obserwowany widok, w pierwszej chwili wprowadziło go w lekki stan osłupienia, lecz niezmywalny uśmiechu blondynka w mgnieniu oka zasiał ukojenie w jego „sercu”. Patrząc sobie prosto w oczy, lis po dłuższej pauzie milczenia zaczął się niecierpliwić, a gdy miał już spytać…
- Yatta![3] Mieszka we mnie najpotężniejsze Bijuu![4]
…niespodziewanie usłyszał przeciągły krzyk wydobywający się z rozdziawionych ust stojącego przed nim chłopca. To stwierdzenie teraz już kompletnie zbiło demona z pantałyku. Gdyby mógł, pewnie z wrażenia umarłby na zawał serca. W mgnieniu oka, wszystkie negatywne uczucia, wywołane zapieczętowaniem go w tym radosnym i roześmianym dziecku, uległy całkowitej degradacji, zapomnieniu, odejściu w niebyt. W ich miejsce natomiast weszły wszech porażające dobro, czułość, troska, a może nawet miłość. Ciepło jakie w szybkim tempie rozsiało się po duszy demona sprawiło, że zaraz z oczu popłynęły mu szczere łzy, jakich nie oddawał od setek lat swego istnienia. Opuściwszy nieco pysk ku podłodze, Kyuubi położył się i z ciepłym spojrzeniem począł obserwować cieszącego się blondynka.
Po kilkuminutowym szaleństwie i odstawianiu różnych dziwacznych póz przed więźniem w własnej duszy, Naruto w końcu się zmęczył, lecz szeroki uśmiech nie zszedł z jego buzi. Odzyskawszy oddech, chłopiec spojrzał na Lisa, po czym splótł palce rąk na pośladkach:
- Skąd się tu wziąłeś??
Kyuubi momentalnie spoważniał.
- Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. Drugim – ja. Nic nie bierze się z przypadku, dzieciaku. Niektóre sprawy są zbyt zawiłe, by można poznać na nie odpowiedzi, nie będąc na to przygotowanym.
Blondynek zrobił minę, jakby nie wiele zrozumiał z tego, co powiedział do niego demon, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Myśląc przez chwilę nad zadaniem kolejnego pytania, młody Namikaze zaraz ponownie szeroko się uśmiechnął:
- A ile ty masz lat?
- Jestem już w takim wieku, że jeśli ktoś mi każe włożyć skarpetki, nie będę musiał tego robić. – Kyuubi zaśmiał się gardłowo, Naruto natomiast zrobił obrażoną minę, gdyż nie specjalnie spodobała mu się ta trochę wymijająca odpowiedzi. Już druga. Lis uspokoiwszy się, widząc naburmuszony wyraz twarzy chłopca, po chwili ponownie krótko się zaśmiał, po czym powiedział: – Gniewem niczego nie osiągniesz. Ważne jest by nigdy nie przestwać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości, Naruto. Kto nie potrafi pytać, ten nie potrafi żyć.
Naruto patrzył na Lisa, nie do końca rozumiejąc, o czym on mówi. Czuł jednak, że może mu zaufać, że ten go nie skrzywdzi.
- Kyuu… czy w ciągu swojego życia widziałeś coś ciekawego??
- Jak wszyscy wielcy podróżnicy, widziałem więcej niż pamiętam i pamiętam więcej niż widziałem. – Kolejna nie zbyt zrozumiała, dla dziewięciolatka, odpowiedź.
- Jesteś nie dobry!
- Hmm?
- Czemu cały czas odpowiadasz mi wymijająco!?
Naruto założył ręce na piersi i udał śmiertelnie obrażonego.
- Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać „być może”. Tylko na nieciekawe pytania można udzielić ostatecznych odpowiedzi.
- Ale dlaczego!?
- Bo tak naprawdę jedyna droga do tajemnicy prowadzi przez rozpacz.
W tym momencie Kyuubi miał rację. Żeby odpowiedzieć chłopcu na choćby pierwsze pytanie, Dziewięcioogoniasty musiałby przyznać, że to jego własny ojciec zapieczętował w nim demona. I że dlatego mieszkańcy wioski tak go nienawidzą. Nie chciał tego robić. To wciąż było dziecko, które nie było niczemu winne. Demon nie miał sumienia niszczyć jego życia okrutnymi słowami. Właściwym było, aby takie wyjaśnienia zrzucił na Yondaime. W końcu, to on jest ojcem chłopca.
Między rozmawiającymi zapadła pełna napięcia i wyczekiwania na kolejne słowa, cisza. Naruto kalkulując w główce wszystko to, co przed sekundą dane było mu usłyszeć, doszły do jego uszu słowa wypowiedziane poważnym tonem:
- Naruto… niech ta rozmowa pozostanie tylko między nami. Dobrze? – Chłopiec w odpowiedzi kiwną główką. – Oczywiście możesz do mnie przychodzić kiedy tylko zapragniesz. Z miłą chęcią zawsze z tobą porozmawiam, a teraz lepiej wracaj już do rzeczywistości.
* * *
Stojący w nadal otwartym wejściu Yondaime, wyszedł z osłupienia jakie nim zawładnęło i zamknął za sobą drzwi. Widząc, jak jego synek powoli opada ku posłaniu, a spowijająca go łuna krwisto-czerwonej chakry zaczyna znikać, mężczyzna ostrożnie podszedł bliżej łóżka. Siadając na krześle stojącym obok i patrząc na spokojny wyraz twarzy chłopca, blondyn zaczął zastanawiać się… czy to, co przed chwilą widział, to było wywołane ujawnieniem się demona przed Naruto, czy może wręcz nie dokładnie wykonana pieczęć, te dziewięć lat temu? Nie mogąc odnaleźć sensownego wytłumaczenia, gdy zamknięte powieki młodego Namikaze drgnęły, a po chwili się uniosły i ukazały światu błękitne tęczówki chłopca, Minato jak na zawołanie przysunął się bliżej niego.
- Otousan?[5]
- Tak syneczku. Jestem tu.
Mężczyzna chwycił w dłoń drobną rączkę chłopca, po czym przytyli ją wierzchnią stroną do swojego policzka, jednocześnie drugą ręką gładząc malca po złocistej czuprynie.
- Dlaczego?? Dlaczego mnie to spotyka??
Blondynkowi po policzkach ściekło kilka samotnych łez. Minato milczał. Głaszcząc chłopca po główce, jednocześnie bił się z własnymi myślami. – Czy powiedzieć synowi prawdę, czy też wykręcić się sianem? – Gdy patrzący na niego blondynek zamruczał domagając się odpowiedzi, w końcu postawił na tą drugą opcję:
- Widzisz skarbie, niektórzy lubią zadawać ból innym.
- A-ale dlaczego akurat ja?
- Na to pytanie nie potrafię ci odpowiedzieć, kochanie. – Mężczyzna na chwilę odwrócił wzrok, by spojrzeć za okno. Wsłuchując się w świergot ptaków i szum wiatru w konarach drzew rosnących tuż przy oknie sali malca, gdy poczuł delikatne pociągnięcia za swój płaszcz, na powrót spojrzał na Naruto i uśmiechnął się smutno. – Ale z drugiej strony, odpowiedź na twoje pytanie jest bardzo prosta. Inni krzywdzą cię ze względu na twoją pozycję jako mojego syna.
Chłopiec chyba zrozumiał odpowiedź, bo odwzajemnił smutny uśmiech ojca, po czym bez słowa wyciągnął do niego ręce. Starszy blondyn momentalnie przytulił do siebie swoją przylepę, szepcząc uspokajające słowa do jego uszka, po czym na powrót ułożył chłopca na posłaniu.
- A teraz prześpij się, mały. Tata musi wracać do pracy, ale odwiedzę cię jutro.
- Hai!
Naruto szybko odwrócił się na bok, wtulił policzek w miękką poduszkę i z godnie z prośbą ojca, udał się w objęcia Morfeusza. Minato tym czasem popatrzył jeszcze przez chwilę na blondynka, wstał, po czym zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi:
- Wybacz mi, Naruto.
Szepnął nie odwracając się i wyszedł z pomieszczenia. Na korytarzu ciężko oparł się o ścianę chowając twarz w ramionach. Chwilowy stan depresyjny wytrącił go z równowagi psychicznej, lecz mężczyzna nic nie dał po sobie poznać. Ku swej uldze, stojący na straży ANBU nic nie powiedzieli. Zachowali się tak, jakby chwili słabości swojego przywódcy nie zauważyli.





[1] Gakkō (jap.) – szkoła
[2] Iiya. (jap.) – (zwyczajne) Tak.
[3] Yatta! (jap.) – Hura
[4] Bijuu. (jap.) – Ognista bestia.
[5] Otousan (jap.) – Tata, ojciec.