sobota, 21 kwietnia 2012

Kitsune no Komichi - Chapter VI

Troję przyjaciół przechadzało się uliczkami, zazwyczaj przeludnionego miasta, lecz tego dnia spotkali na swej drodze zaledwie kilku mieszkańców. I nic w tym dziwnego, gdyż od rana z nieba gęsto spadały płatki białego puchu. Dodać do tego jeszcze porywisty wiatr i straszny mróz, a zamieć gotowa. Nikt specjalnie nie lubił takiej pogody, ale ona chyba im nie przeszkadzała. Toichi wręcz wyglądał na bardzo zadowolonego, co nie umknęło czujnej uwadze młodego jinchuuriki:
- Z czego się tak cieszysz?
Zainteresował się blondyn, czym zwrócił uwagę panny Tatsuyi. Białowłosy odwrócił twarz w ich stronę, w oczach tańczyły mu radosne iskierki, a z ust nie schodził zawadiacki uśmieszek. Nic nierozumiejący Naruto i Saori wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Toichi, czy wszystko w porządku?? – Spytała fioletowooka zaniepokojonym tonem.
- Wiecie, co mi ta pogoda przypomina?
Białowłosy w końcu raczył się odezwać, a jego słowa w sposób szczególny podziałały na jego przyjaciół. Dokładnie taka sama aura była w dniu ich pierwszego spotkani przed trzema laty, gdy Naruto i Saori wspomogli nieznajomego chłopaka w gryzącym go problemie.
~ ~ ~ ~
Dwoje siedemnastolatków właśnie wracało ze wspólnego treningu, wymieniając między sobą ciche uwagi i spostrzeżenia, gdy niespodziewanie słoneczna pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Niebo zasnuły ciemne, burzowe chmury, z których wkrótce zaczął prószyć biały puch. Niby z pozoru bezpieczny opad, lecz gdy zerwał się silny wiatr, spokojny spacerek przemienił się w walkę o utrzymanie równowagi, przy jednoczesnym przedzieraniu się przez istną białą zasłonę. Gdyby nie ciepłe płaszcze z szerokimi kapturami, jakie mieli przy sobie, długo w takiej pogodzie by nie wytrzymali.
Naruto, dzięki treningowi w kontroli drzemiącej w nim potęgi, przywołał do oczu odrobinę chakry demona, by poprawić sobie widoczność, gdy nagle usłyszał w pobliżu odgłos jakiejś walki. W pierwszym momencie pomyślał, że to gwizdanie wiatru hulającego wśród szczytów pobliskich gór, lecz zaraz odgonił taką myśl i uważniej wsłuchał się w odgłosy natury. Wyraźny brzdęk metalu, czyjś krzyk i ryk drapieżnika sprawiły, że się zatrzymał. Zaalarmowana Saori również stanęła i poczęła nasłuchiwać, jednocześnie szykując łuk i pęk strzał.
- Czy to odgłosy walki? – Spytała, dostrzegłszy zmianę w wyglądzie oczu blondyna.
Dziewczyna już zdążyła się oswoić z myślą, że jej kompanem jest jinchuuriki. Nigdy wcześniej nie miała sposobności poznania kogoś podobnego, przez co jej wiedza na ten temat była bardzo ograniczona, co też wiązało się z raczej nieprzychylnym nastawieniem do takich ludzi. Lecz, gdy poznała Namikaze bliżej, dowiedziała się, że jako nosiciel demona nie różni się niczym szczególnym od zwykłego zjadacza chleba. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie do świata nastawiony, cały Naruto. Jednakże rzeczywiste nastawienie blondyna do otaczającego go świata było bardziej skomplikowane, w co panna Tatsuya na razie nie wnikała.
- Tak, Saori. Myślę, że powinniśmy to sprawdzić.
Blondyn uśmiechnął się do kunoichi, sięgnął po swój miecz i szybko zaczął przedzierać się przez śnieg, kierując się w stronę słyszanych dźwięków. Bruneta szła tuż za nim. Po jakich dwudziestu minutach oboje trafili do krawędzi małego wąwozu z jednej strony zamkniętego wielką górą, z drugiej zaś spadającego w przepaść. W zamkniętej części oglądanego wąwozu, Naruto dostrzegł sylwetkę jakiegoś białowłosego chłopaka broniącego się krótkim mieczem, przed wściekłymi atakami białego niedźwiedzia. Dzięki nagromadzonej w oczach chakrze Kyuubiego, blondyn był wstanie dostrzec, że nieszczęśnik ledwo już trzymał się na nogach, a jego poszarpane ubranie już nie spełniało swojego docelowego zadania w ochronie przed silnym mrozem. Rzuciwszy krótkie spojrzenie stojącej obok Tatsuyi, Naruto skumulował chakrę w podeszwach stóp i szusem po ścianie wąwozu zjechał na dół. Saori tym czasem skierował się wzdłuż krawędzi, by się wkrótce znaleźć mniej więcej na wysokości górskiego miśka i jego ofiary.
Namikaze powoli zbliżył się do niedźwiedzia zachodząc go od tyłu, lecz ten go chyba usłyszał, bo się gwałtownie odwrócił i nie zważając na długą klingę katany, skierowaną w swoją stronę, rzucił się do ataku. Białowłosy chłopak, widząc, że ktoś w końcu przyszedł mu na pomoc, wycieńczony wielogodzinną ucieczką, a potem obroną przed ostrymi jak brzytwa szponami dzikiego zwierza, teraz padł na kolana, lecz ostatkiem sił powstrzymał się przed utratą przytomności. Poranione ramiona piekły go niemiłosiernie, dlatego też, gdy wypuścił z ręki oblepiony krwią wakizashi, poczuł przyjemną ulgę. Nagle pojawiła się tuż przy nim jakaś brązowowłosa dziewczyna, delikatnie wzięła go pod ramię i równie szybko wyskoczyła do góry, by sekundę później miękko wylądować na szczycie wąwozu. Gdy Namikaze to dostrzegł, w okamgnieniu odskoczył od niedźwiedzia, przed atakami którego bronił się przez ostatnie minuty, schował miecz i zawiązał pieczęci:
- Hyouton, Kokuryuu Boufuusetsu! – Blondyn wystawił przed siebie ramiona, z których momentalnie wystrzelił czarny, lodowy smok o czerwonych ślepiach, atakując i przeszywając na wylot, ryczącego w niebogłosy, drapieżnika. Zadowolony Naruto, iż od kilku miesięcy trenowane jutsu, w końcu zadziałało tak, jak powinno, po chwili upadł twarzą w śnieg, cały spocony i ciężko dyszący. Tak zaawansowana technika pożerała ogromne ilości chakry, czego siedemnastolatek wcześniej nie był świadom, a o czym teraz się przekonał.
~ ~ ~ ~
Ocalony chłopak przedstawił się jako Toichi Hayate i okazał się być synem jednego z generałów Lorda Feudalnego kraju Śniegu. Tamtego dnia wybrał się w pobliskie góry, by dowieść swego męstwa, a żeby tego dokonać, porwał się na wyeliminowanie białego niedźwiedzia zamieszkującego górskie jaskinie. Niestety, przeliczył się. Gdyby Naruto i Saori wtedy go nie usłyszeli, marny byłby jego los, a tak, każde z nich zyskało nowego przyjaciela.
- Swoją drogą, czy wytrenowałeś się już w tym lodowym jutsu na tyle, by moc go używać więcej, niż tylko jeden raz na pięć godzin? – Toichi przerwał narastającą ciszę.
- Mówisz o Kokuryuu Boufuusetsu? – Spytał blondyn, a Hayate przytaknął kiwnięciem głową. Jounin zastanowił się chwilę, przypominając sobie wszystkie godziny, które poświęcił w tym celu i odpowiedział: – Tak, a przynajmniej, tak mi się wydaje.
- To tak czy nie? Zdecyduj się.
- O co Ci chodzi, Toichi!? – Uniósł się Naruto nie rozumiejąc, do czego dąży piwnooki. – Czemu Cię to tak nagle zaczęło interesować!?
- Ponieważ to jutsu jest fenomenalne. – Chłopak odparł z delikatną nutą ekscytacji w głosie. – Może Ci się to wydać dziwne, ale sam próbowałem się go nauczyć, lecz z mizernym skutkiem i wybacz, jeśli Cię z denerwowałem, Naruto. A pytam, bo chciałbym je jeszcze kiedyś zobaczyć.
Piwnooki uśmiechnął się pojednawczo.
- Skoro już o tym mówimy, to czy musiałeś wtedy zabijać tego niedźwiedzia? – Do rozmowy włączyła się dotychczas milcząca, panna Tatsuya. – Równie dobrze, gdy zabrałam Toichiego, mogłeś zwyczajnie odstąpić.
- Ej! Już o tym rozmawialiśmy! Wiem, że nie musiałem go zabijać, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać. Nadarzyła się idealna okazja do wypróbowania nowo poznanej techniki i to wykorzystałem. – Namikaze wyjaśnił tą samą kwestię już po raz setny. – Wiem, jak bardzo kochasz każde boskie stworzenie, Saori, dlatego też już wtedy Cię za to przeprosiłem. Czy znowu mam się przed tobą płaszczyć?
- Byłoby miło. – Dziewczyna zachichotała cichutko widząc jego minę, po czym ruszyła przodem, by nie prowokować przyjaciela do kolejnych narzekań. Naruto tym czasem spojrzał z pode łba na białowłosego, który w odpowiedzi wzruszył ramionami i po chwili dołączył do brunetki.
- Idziesz, Naruto?? – Krzyknęła fioletowooka.
Blondyn wyrwany z zamyślenia, ruszył z miejsca, gdy niespodziewanie coś przecięło mu drogę. Słysząc głuchy stukot po swojej lewej, zwrócił wzrok w tamtą stronę. Z drewnianego poszycia budynku, pod którym jeszcze przed sekundą stał Naruto, wystawała półmetrowej długości strzała. Wokół promienia owinięty był jakaś papier opatrzony czerwoną pieczęcią. Dwudziestolatek wyrwał grot ze ściany i odwinął wiadomość. Po kilkunastu sekundach spalił papier przy pomocy chakry Kyuubiego.
- Co tam było napisane? – Spytał Hayate, gdy Naruto się zbliżył.
- Mamy zadanie. Około godzinę temu, burza śnieżna zaskoczyła czworo turystów z kraju Ognia, którzy zgubili drogę w przygranicznym lesie na południowy wschód od Kawa no Rei[1]. – Namikaze odparł obojętnym tonem. – Isamu-sama chce, żebyśmy to sprawdzili i w razie potrzeby udzielili im pomocy.
* * *
Szpiedzy Lorda Feudalnego kraju Śniegu nie mylili się. Przez sosnowy las w śniegu po pas, przedzierało się czworo ludzi w grubych płaszczach z symbolem Konoha na plecach. Lecz nie byli to żadni turyści, lecz jedna świetnie wyszkolona kunoichi i troję jej uczniów. Z powodu niesprzyjającej pogody, nie mogli skakać po drzewa, co bardzo wydłużało podróż.
Ino od przeszło godziny miętoliła w ustach przekleństwo, obarczając samą siebie winą za nie znalezienie miejsca, gdzie mogliby przeczekać tak fatalną pogodę. Za każdym razem, gdy się oglądała, by spojrzeć na geninów, widziała jak trzęśli się z zimna i wilgoci. Martwiło ją to bardzo, gdyż z medycznego punktu widzenia wiedziała, iż dzielił ich już tylko jeden krok od przeziębienia się. A to, jak wiadomo, przekreśliłoby powodzenie ich misji już na samym jej początku.
- Sensei… Kiedy zatrzymamy się na jakiś nocleg? – Dziewczyna usłyszała drżący głos Mari. Masashi i Kichiro poparli przyjaciółkę żałosnymi mruknięciami, które raczej brzmiały, jak burczenie w brzuchach.
- Za chwilę.
Padła krótka odpowiedź, która nikogo nie usatysfakcjonowała, lecz na chwilę obecną musiała im wystarczyć. Dopóki Yamanaka nie odnajdzie tego, za czym rozglądała się już od jakiegoś czasu, to genini nie dostaną niczego lepszego. Blondynka właśnie zebrała się w sobie, by udzielić podopiecznym nieco więcej słów otuchy, gdy w końcu dostrzegła w leśnej gęstwinie miejsce, w którym mogliby się schronić. Wśród pary starych drzew z ziemi wystawały trzy olbrzymie skały, które spotykały się u szczytu, tworząc w ten sposób całkiem przyjemne gniazdko z jednej strony otwarte. Całość przykrywała zamarznięta ściółka i świeża warstwa białego puchu.
Medyczka szybko skierowała się w tamtym kierunku, genini zaś twardo podążyli za nią. Po chwili, trzęsąc się z zimna, z cichym westchnieniem ulgi spoczęli we wnętrzu, szczelnie opatuleni swoimi płaszczami. Ino chwilę zastanawiała się, jak i z czego rozpalić ognisko, by mogli się przy nim ogrzać i wysuszyć ubrania, lecz nic nie wymyśliła. Sama była mokra i zziębnięta. W palcach rąk niemal nie miała czucia. Próba ogrzania ich za pomocą leczniczej chakry spełzła na niczym. Chcąc przywrócić krążenie zaczęła forsownie nimi poruszać, a gdy po kilku minutach poczuła delikatne mrowienie w koniuszkach palców, na twarzy zagościł jej mimowolny uśmiech triumfu. Spojrzawszy na geninów, dostrzegł, że cała trojka bacznie się jej przyglądała. Wyglądali, jakby na coś czekali.
- Przydałoby się ognisko. – Mruknął Kichiro, jakby od niechcenia.
Yamanaka posłała mu smutny uśmiech, po czym zacisnęła dłonie, że aż jej kostki pobielały. Kiedy nikt nic nowego nie oddał, poprawiła kaptur i bez słowa wyjaśnienia wyskoczyła z kryjówki w śnieżną zamieć, zostawiając zdziwionych trzynastolatków w poczuciu porzucenia. Jednakże, dziewczyna wróciła po niecałych dwudziestu minutach z kilkoma kawałkami drewna pod pachą i cieńszymi patykami w dłoniach. O dziwo, wszystko rozpaliło się od pierwszej iskry, a młodzież nie dociekała, gdzie kunoichi znalazła opał. Najważniejsze było to, że wreszcie mogli się ogrzać.
* * *
- Mam już serdecznie dość, tej całej śnieżycy! Nie dość, że raz wieje od przodu, a zaraz potem od tyłu, to jeszcze śnieg wsypuje za kołnierz! Czy choć jeden raz nie mogłoby być spokojniej?! – Wściekał się Toichi, strzepując biały puch z ramienia. – I gdzie są Ci przeklęci turyści?!
- Może założysz kaptur na głowę? – Zaproponowała Saori.
- Nie, dzięki. Jest mi w nim za gorąco i ogranicza widoczność do minimum.
- Widoczność, i tak mamy ograniczoną. – Sprostował Naruto. – A nasi turyści zapewne się gdzieś skryli, bo kto chciałby w taką noc podróżować, po za naszą trójką? Zresztą, prawdę mówiąc, tacy z nich turyści, jak ze mnie Mroczny Żniwiarz.
- Co masz na myśli? – Spytał Hayate.
- A to, że w wiadomości od Daimyo nie było mowy o żadnych turystach z kraju Ognia. – Przyznał, nawet na nich nie spojrzawszy. – To shinobi Konoha-Gakure no Sato.
- Shinobi? – Zdziwiła się fioletowooka, lecz zaraz spoważniała i dodała z wyczuwalnym żalem w głosie: – Okłamałeś nas! Ale, dlaczego? Czy to ma jakiś związek z twoją ucieczką osiem lat temu? Przyznaj się, Naruto!
Blondyn milczał, nieprzerwanie brnąc przed siebie. Rozpościerające się nad ich głowami niebo dawno już poczerniało i zaświeciły na nim pierwsze gwiazdy, zwiastując rozpoczęcie się pory nocnej. Gwałtowny wiatr z silnym opadem białego puchu, jaki miał miejsce w ciągu dnia, nieco zelżał, lecz nie do końca. Śnieżna zamieć wciąż zostawiała po sobie ślad na płaszczach trojki przyjaciół i drodze, jaką wspólnie przebyli, dokładnie kamuflując tropy.
- Boisz się konfrontacji z przeszłością, mam rację? – Saori nie odpuszczała.
- Nazywaj to, jak chcesz. – Namikaze pozostawał obojętny.
- Nie rozumiem. – Mruknął piwnooki. – Popraw mnie, jeśli się mylę… Przez cały czas naszej znajomości i przed nią, próbowałeś zapomnieć o bólu, jaki doświadczyłeś w młodości, a za jaki odpowiada twój ojciec. W czasie ostatnich lat poznałeś wielu nowych ludzi, których obdarzyłeś szczerym zaufaniem, zdradzając im swój największy sekret. Oni zaś zapewnili Ci dach nad głową, przyjmując Cię z otwartymi ramionami. Saori była jedną z pierwszych, której zaufałeś, a która obdarzyła Cię swoim zaufaniem. Potem przyszła kolej na mnie. – Kiedy blondyn nie zaprzeczył, białowłosy mówił dalej. – A teraz, gdy się okazuje, że przybywa tu drużyna z Konoha, okłamujesz nas. Gdzie się podziało twoje zaufanie do nas? Jeśli myślisz, że się nie postawimy w twojej obronie, gdyby ta drużyna miała na celu i chciała zabrać Cię z powrotem do domu, to jesteś w wielkim błędzie.
Naruto zatrzymał się. Tatsuya i Hayate zrobili dokładnie to samo, tylko pół metra za nim. Nie wiedzieli, co chłopak zamierzał zrobić, lecz mieli nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego. Przedłużające się milczenie blondyna sprawiło, że mroźna noc szybko dała się im we znaki.
- Przepraszam. – Jinchuuriki w końcu się odezwał, a jego słowa wywołały pojawienie się delikatnego uśmiechu na twarzach Saori i Toichiego. Chłopak spojrzał na nich. – Popełniłem w życiu wiele błędów, a jednym z nich, była próba… zdradzenia was. Wybaczcie mi, a obiecuję, że się to już nigdy nie powtórzy.
- Naruto… Ty nie próbowałeś nas zdradzić, tylko na swój specyficzny sposób uchronić nas przed problemami Cię trapiącymi. – Fioletowooka podeszła do niego tak blisko, że ich twarze dzieliły tylko centymetry. Przez cały czas serdecznie się do niego uśmiechała. – Po za tym, dlaczego mielibyśmy Ci nie wybaczyć? Każdy popełnia błędy.
- No właśnie, przyjacielu! Nie łam się! – Krzyknął radośnie Toichi, klepiąc blondyna po ramieniu i szybko dodał: – A teraz chodźmy wreszcie odnaleźć tych shinobi Konoha!





[1] Kawa no Rei (jap.) – Rzeka Dusz

sobota, 7 kwietnia 2012

Kitsune no Komichi - Chapter V

W koło panowała głucha, nieprzenikniona i niczym nie zakłócona cisza. Już dawno temu złociste promienie schowały się za horyzontem, a wszelka zwierzyna ułożyła się do snu. Przez gęsto porośnięte lasy kraju Ognia z ze zwykłą dla siebie prędkością, przemieszczały się cztery cienie, niestrudzenie zmierzające ku granicy.
- Sensei, kiedy zrobimy postój?
Zajęczał Kichiro, który jako jedyny z całej drużyny od ponad godziny narzekał na bolące go nogi. Niestety skacząca na przedzie Ino zdawała się nie reagować na jego błagalny ton. Zupełnie jakby specjalnie go ignorowała lub po prostu była tak pochłonięta własnymi myślami, że nie zwracała większej uwagi niż powinna na otaczający ją świat. Inną, bardziej prawdopodobną przyczyną jej nie reagowania na wołanie swojego podopiecznego, była chęć w jak najkrótszym czasie znalezienia się, jak najbliżej celu wykonywanej misji.
- Ino-sensei, zapadła już noc i powinniśmy zrobić postój, by jutro mieć siły na dalszą podróż. – Nagle z blondynką zrównała się podopieczna jej kunoichi.
- Masz rację Mari, przepraszam.
Otrząsnęła się Yamanaka, po czym zeskoczyła na ziemie. Genini momentalnie poszli w jej ślady i już po chwili zajmowali się rozkładaniem namiotów. Następnie, Masashi wraz z Kichiro poszli nazbierać chrustu na ognisko, a „kobiety” zajęły się przygotowywaniem posiłku.
- Sensei, mam pytanie.
- Słucham?
- Kiedy sensei zdradzi nam szczegóły misji? Wiem, że jestem zbyt dociekliwa, ale łatwiej byłoby mi i chłopakom z panią współpracować, gdybyśmy tylko wiedzieli dokąd zmierzamy? – Spytała Adachi przez cały czas bacznie obserwując siedzącą koło niej blondynę.
Yamanaka odwzajemniła jej spojrzenie, po czym nieznacznie się uśmiechnęła.
- Gomennasai, Mari. Widzisz, sprawy mają się tak, że… trzy dni temu dowiedziałam się o swoim awansie na Jounina. Nie wyszłam jeszcze z szoku, jaki mnie wtedy dopadł, a już dostałam własną drużynę pod opiekę. Kompletnie nie byłam na to wszystko przygotowana. Na dodatek teraz otrzymaliśmy misję, którą tak naprawdę powinni wykonać Chuunini, ale Hokage-sama powiedział, że tylko nas ma akurat pod ręką i nie jest ważne, że jesteśmy nie doświadczeni.
- Ale sensei jest doświadczona! – Zaprotestowała zielonooka. – Zostanie Jouninem to przecież nie lada wyczyn. Z tego co mi wiadomo, aby uzyskać taką rangę trzeba wielkich umiejętności, wiedzy i w ogóle… predyspozycji.
- To prawda. Ale nie można zapomnieć, że to jest mój pierwszy raz.
Powiedziała Ino i spoważniała na twarzy. Pomiędzy rozmawiającymi na powrót zagościła głucha cisza, a pięć minut później z lasu wyszło dwóch geninów obładowanych sporą ilością drewna, które rzucili na jedną kupę nieopodal miejsca rozłożenia namiotów. Młody potomek klanu Satake zajął się przygotowywaniem źródła światła i ciepła. Gdy kilkanaście patyków skrzętnie ułożył w niewielki stosik w kształcie stożka dokładnie w środkowej części noclegowego poletka, dyskretnie rozejrzał się do koła. Kiedy był pewny, że nikt akurat na niego nie patrzy, na powrót spojrzał ku ognisku i zaraz szybko złożył kilka pieczęci:
- Katon, Ryuuka no Jutsu. – Szepnął, przystawił dwa palce prawej ręki do ust i dmuchnął strużką żywego ognia, przez cały czas bacznie pilnując ilości zużywanej chakry. Kilka minut później z dumą wymalowaną na twarzy, Masashi usiadł po turecku przy płonącym stosie drewna. W jego ślady po chwili poszli pozostali członkowie drużyny trzynastej. Kichiro usiadł po jego lewej stronie, a Mari po prawej. Yamanaka zaś zajęła miejsce po przeciwnej stronie ognia. Gdy już się usadowiła, momentalnie odnotowała, że genini bacznie się jej przyglądają.
Czując na sobie presję wywołaną przeszywającym wzrokiem trójki uczniów, dziewczyna po chwili nieznacznie się uśmiechnęła, po czym w trybie natychmiastowym opanowała lekko już panikujące nerwy. – Tylko spokojnie. To nic takiego. Rób dokładnie to samo, co Asuma-sensei przed laty z nami. – Powtórzyła w myślach słowa Shikamaru, z którym rozmawiała dzień wcześniej. Dziewczyna odetchnęła kilkakrotnie i w końcu się odezwała:
- No dobrze. Może zacznijmy od początku. Powiedzcie mi coś o sobie.
- Ale co, sensei? – Spytała Mari.
- No, jak się nazywacie, co lubicie, a czego nie, jakie są wasze marzenia, hobby.
Ino wyjaśniła spokojnym głosem, cały czas obserwując reakcje geninów. Brązowooki w ogóle nie zareagował, fioletowooki uśmiechnął się od ucha do ucha, a zielonooka otworzyła usta by zadać kolejne pytanie, lecz Yamanaka ją uprzedziła:
- Wiem, co chcesz powiedzieć, Mari. Mam wam pokazać, jak to ma wyglądać, tak?
Młodzi adepci Akademii pokiwali zgodnie głowami.
- Dobrze. Moje nazwisko już znacie… Lubię wiele rzeczy, ale za to nie znoszę nieposłuszeństwa i ignorowania mojej osoby. Mojego hobby wam nie zdradzę, a moim marzeniem jest w końcu wyjść z cienia Haruno Sakury. Zakładam, że wiecie o kim mówię? – Ino uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dodała półgłosem, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści. – Jak ja nie cierpię tej lafiryndy! Dobra. Moje ostatnie słowa puśćcie w niepamięć.
- Mhm. – Genini pokiwali głowami, każdy uśmiechając się na swój własny sposób. Ino tym czasem ponownie odetchnęła kilka razy głębiej.
- Teraz wasza kolei. – Powiedziała, po czym wypięła pierś do przodu i wskazała ręką na fioletowowłosego.
- Hai! Nazywam się Horigoshi Kichiro. Uwielbiam jeść ramen i odbywać wyczerpujące treningi z przyjaciółmi lub w pojedynkę. Jest mi to obojętne. Nie cierpię natomiast nudy. Na przykład czytanie książek… to jest dobre dla frajerów! – Tu chłopak spojrzał spode łba na siedzącego obok, Masashiego.
- A jakie jest twoje marzenie?
- Hmm… w przyszłości chcę zostać łowcą w elitarnym oddziale ANBU! – Krzyknął płosząc tym ptactwo siedzące w konarach pobliskich drzew.
- Rozumiem. Dobrze, teraz ty. – Ino wskazała na czerwonowłosą.
- Hai, sensei! Nazywam się Adachi Mari. Lubię spotykać się z przyjaciółmi oraz trenować taijutsu w czym jestem całkiem dobra. Nie cierpię natomiast ważniaków, myślących że są niewiadomo kim. Mam tu na myśli czterech moich starszych braci, którzy zawsze strasznie mi dokuczali. Gdyby nie wsparcie ze strony naszej haha[1], już dawno bym sfiksowała. – Kunoichi uśmiechnęła się nie znacznie. – Z kolei, moim marzeniem jest udowodnić braciom, że potrafię im dorównać. Że przez to, iż jestem dziewczyną, nie jestem od nich gorsza w byciu ninja Konoha-Gakure no Sato.
Po wypowiedzi Mari zapanowała dłuższa przerwa, w której nikt nowy się nie odezwał. Ino w skupieniu z niezmienionym wyrazem twarzy wszystkiego wysłuchała, po czym gdy wyciągnęła wnioski z tego co usłyszała, wskazała na ostatniego członka teamu trzynastego.
- Nazywam się Satake Masashi. Cenię sobie ciszę i spokój w otaczającym mnie środowisku. Nie przepadam za czynną walką, wolę natomiast studiowanie nowych technik, najlepiej medycznych. – Chłopak dostrzegł niewielki błysk zainteresowania odbijający się w lśniących oczach swojej mentorki. – Zgadza się sensei, interesuję się anatomią ludzkiego ciała. Co za tym idzie, w przyszłości chciałbym zostać medykiem.
Zapadło milczenie. Yamanaka przetwarzała w głowie wszystkie informacje poznane od młodych geninów o ich samych, lecz widząc, że dokładnie ją obserwują, nie znacznie się uśmiechnęła. Wiadomo, jak Yondaime wezwał ją do siebie na chwilę zerknęła do ich akt, ale dopiero teraz poznała wszystkie interesujące ją szczegóły. Przeniósłszy wzrok na Mari, kiedy ta odwzajemniła posłany jej uśmiech, Ino westchnęła przeciągle, po czym się odezwała:
- Dobrze. Teraz zapewne chcielibyście poznać cel naszej misji?
Dzieci momentalnie, zgodnie pokiwały głowami w geście aprobaty. Nim dwudziestolatka udzieliła wyczerpujących wyjaśnień, popadła w chwilową zadumę, przypominając sobie słowa swojego przywódcy. Gdy później rozmyślała o prawdziwych powodach wysłania jej teamu do kraju wiecznej zimy, w pierwszym momencie nie mogła uwierzyć, że w końcu zyskała szansę na odnalezienie zaginionego przyjaciela, ale potem uznała, że skoro zlecono jej tak ważne zadanie, to Yondaime Hokage musi darzyć ją specjalnym zaufaniem. Wiedziała, że tego typu zadania zazwyczaj zlecane były doświadczonym oddziałom rozpoznania taktycznego, więc zastanawiało ją, czemu nagle się to zmieniło.
- Sensei? – Rozmyślania blondynki przerwał zatroskany głos panny Adachi. Yamanaka od razu oprzytomniała.
- Wybaczcie. – Westchnęła. – Naszym zadaniem jest dostarczenie listu od Yondaime-sama do Daimyo kraju Śniegu.
Tu kunoichi wyjęła z torby, wiszącej na jej lewym biodrze, średniej wielkości zwój, opatrzony pieczęcią Kage i pokazała go swoim uczniom. Ino nie lubiła nikogo okłamywać, ale rozkaz to rozkaz. Utrzymanie prawdziwego celu tej misji w tajemnicy przed trójką świeżo upieczonych geninów, to był priorytet. W oczach przyglądającej się jej Mari dostrzegła nutę podejrzliwości lub lekkiego niedowierzania przekazanym im informacjom, lecz dziewczynka się nie odezwała. Natomiast Kichiro i Masashi wydawali się nic nie podejrzewać. I dobrze. To tylko ułatwiało sprawę.
- No dobra, moi drodzy. – Yamanaka po kilku minutach przerwała milczenie, wstając od ogniska. – Lepiej idźcie już spać, jeśli chcecie mieć jutro siłę na dalszą część wędrówki.
- A ty, Ino-sensei? – Odezwał się Satake, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Przypilnuję ognia, a po za tym… Ktoś musi stróżować. Pomimo tego, że wciąż, jeszcze jesteśmy na terenie kraju Ognia, to w tych lasach kręci się pełno zbirów, którzy tylko czekają by nas obrobić. – Dziewczyna odparła z uśmiechem, jednocześnie sprawdzając swój zapas shurikenów i kunai. – Jeśli któryś zdecyduje się nas napaść, gdy będziecie odpoczywać, ktoś musi go powitać.
Blondynka spojrzała na słuchających ją geninów. Brunet, od rana ponury i zamyślony, ku zdumieniu wszystkich, odwzajemnił posłany mu uśmiech, po czym skierował swoje kroki w stronę jednego z rozstawionych wcześniej namiotów. W ślad za nim po chwili poszedł fioletowooki, mamrocząc pod nosem jakieś słowa, chyba podziękowania. Yamanaka rzuciwszy mu zaciekawione spojrzenie, kątem oka dostrzegła, że Adachi ponownie się jej bacznie przyglądała. Kiedy Horigoshi zniknął we wnętrzu swojego namiotu, rudowłosa ocknęła się z zamyślenia, uśmiechnęła do swojej sensei i również poszła spać.
~ ~ ~ ~
 W salonie piętrowego domu, w skurzanym fotelu stojącym przy stojącej lampie, siedział blondwłosy mężczyzna i zwyczajnie czytał gazetę. Niby późna godzina każdemu mówiła, iż czas najwyższy iść już spać, lecz on jeszcze nie czuł się zmęczony. Artykuł o technikach przesłuchań, jakie stosują odziały prewencji w krajach sąsiadujących z krajem Ognia, tak go zaciekawił, że w gruncie rzeczy stracił poczucie czasu.
Rzuciwszy krótkie spojrzenie na zegar wiszący nad wejściem do pomieszczenia, gdy duża wskazówka wybiła pierwszą w nocy, mężczyzna nagle usłyszał donośne i energiczne pukanie w drzwi wejściowe swojego domu. Nie wiedząc, kto to może być o tak później porze, a raczej nie spodziewał się żadnych gości, zaraz zerwał się i odkładając Kurier Konohy na swoje siedzenie, szybko poszedł otworzyć.
- Tak? O co chodzi?
- Proszę wybaczyć, to najście, ale Hokage-sama wzywa do siebie wszystkich jouninów. – Młody chuunin odparł nieco zdyszanym głosem, cały czas starając się uspokoić rozszalałe bicie serca. Yamanaka zdziwił się niezmiernie, gdyż już dawno nie zdarzyło się, żeby Namikaze zwoływał elitę shinobi Ukrytego Liścia do swojego gabinetu i to w środku nocy. Przeczuwając, że wydarzyło się coś poważnego, nie zadając więcej pytań, czym prędzej wybiegł z domu i pognał ile sił w nogach oraz chakry w organizmie ku największemu budynkowi w Konoha-Gakure no Sato.
Następnego dnia, gdy dwunastoletnia blondynka z włosami zaczesanymi do tyłu w jeden, wielki koński ogon weszła na teren Akademii, od razu dostrzegła jakieś dziwne poruszenie wśród kolegów z klasy i pozostałych uczniów. Usiadłszy, jak zwykle w drugim rzędzie trzyosobowych ławek, na miejscu tuż przy ścianie, lekko zaspanym wzrokiem zaczęła wodzić po pomieszczeniu. Kiedy sala w końcu zapełniła się, a rozmowy rozgorzały na dobre, Ino szybko zorientowała się, o czym wszyscy tak zaciekle dyskutowali:
- Czy u was też wczoraj, a raczej dziś w nocy, był posłaniec Hokage? – Dopytywał się hałaśliwy brunet, co zawsze na głowie nosił małego, białego pieska, a przez niektórych, zgryźliwych kolegów nazywany był… pchlarzem.
- Niestety. – Nara odparł znudzonym tonem. – Kiedy ojciec z hukiem wyleciał z domu, myślałem, że się chata wali. Że też ciszej nie mógł iść na to „nadzwyczajne” spotkanie. A gdy wrócił, równie głośno kogoś przeklinał. Cholera, pół nocy oka nie zmrużyłem.
- Nie martw się, Shikamaru. Nie ty jeden, nie zmrużyłeś dzisiaj oka.
Yamanaka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Dobra, czy ktoś wie, co lub kto spowodował takie poruszenie? – Spytała Sakura, przez niektórych złośliwych zwana: Wielkoczołą lub bardziej obraźliwie: Różową lafiryndą. Co do pierwszego przezwiska, panna Haruno doskonale wiedziała, kto je jej nadał i dlaczego, lecz z tym drugim spotkała się tylko raz. I jak na razie, był to odosobniony przypadek, który skończył się raczej boleśnie dla strony obrażającej.
- Hiashi-sama, dziś przy śniadaniu, wspominał coś o nowym zniknięciu syna Yondaime. – Odezwał się białooki brunet, członek klanu Hyuuga. – Mówił, że całą noc wszystkie oddziały ANBU przeczesywały wioskę i jej najbliższe okolice.
- Co?? Czyżby ten idiota znowu wykręcił jakiś numer!? – Krzyknęła różowowłosa, gniewnie zaciskając dłonie. – Przez tego kretyna znowu odwołają nam zajęcia! Już drugi raz w tym miesiącu! Niech no ja go tylko dorwę…
- Uspokój się, Sakura! – Odkrzyknął jej stanowczy, a zarazem ponury głos z drugiego końca pomieszczenia. Jakież było wszystkich zaskoczenie, gdy się okazało, że obrońcą blondyna okazał się być jego przyjaciel, a zarazem śmiertelny wróg, Uchiha.
- Sasuke-kun?
- Naruto, może jest totalnym półgłówkiem, co nie rozumie, że jego dowcipy stawiają na szali dobre imię Konoha, ale nie możemy zapominać, że jest też synem naszego Hokage. – Chłopak rzucił zawstydzonej Haruno srogie spojrzenie. – Cokolwiek mu się przytrafi, może zagrozić to bezpieczeństwu wioski. Nie ważne, ile razy by znikał. Ważne, żeby się potem odnajdywał.
~ ~ ~ ~
Patrząc prosto na księżyc w pełni, oświetlający swoim blaskiem pogrążony we śnie las kraju Ognia, Ino przypomniała sobie dzień, w którym dowiedziała się, że najbardziej niesforny dzieciak Ukrytego Liścia dał dyla z wioski i już nigdy go nie odnaleziono. To wspomnienie przyszło jej na myśl, gdy tylko Yondaime wyjawił jej prawdziwy cel misji drużyny trzynastej. Ile razy by sobie tamtego dnia nie przypominała, zawsze najwyraźniej na tle całej sytuacji, jaka wydarzyła się w sali lekcyjnej, odznaczały się ostatnie słowa Uchihy. Te dwa, z pozoru, niewinne zdanka, najbardziej zapadły jej w pamięci.
„Nie ważne, ile razy by znikał. Ważne, żeby się potem odnajdywał.”





[1] haha (jap.) – mama