Jak pewnie
zauważyliście, o ile ktokolwiek jeszcze tu zagląda, w końcu wstawiłem nagłówek,
wg mnie całkiem dobrze oddający klimat bloga. Zmieniło się również położenie
symbolicznego Menu. Ponad to postanowiłem wrzucić tu nowe „opowiadanie”, byście
mieli co czytać czekając na kolejne rozdziały Kitsune no Komichi. A właśnie. W
końcu udało mi się dokończyć chapter VII, czego dowód daje poniższy post. Wiem,
wiem, jest strasznie krótki, ale jeśli dobrze pamiętamy, to jest tylko part II,
a nie nowy rozdział. Zatem, pozdrawiam i enjoy!
Choć już nie padało i niemal
ustał lodowaty wiatr, to i tak nie było można powiedzieć, żeby się, choć trochę
ociepliło. Maszerowali przez zasypane grubą warstwą białego puchu lasy kraju wiecznej
zimy w zbitej kupce prowadzeni przez troję shinobi Śniegu, z czego tylko jeden
wydawał się być wrogo nastawiony. Wciąż skrywał twarz pod szerokim kapturem, a na
każdą próbę wywiedzenia się czegoś odpowiadał suchym, pozbawionym emocji
głosem. Był zimny, jak krajobraz, który przemierzali. Panna Yamanaka wkrótce
zaczęła podejrzewać, że ów osobnik musiał czuć jakąś urazę do shinobi Konoha,
skoro tak się względem nich zachowywał.
- Daleko jeszcze? Jestem już
zmęczony…
Chrupot śniegu pod stopami nagle
przerwał cichy narzekający jęk jednego z podopiecznych panny Yamanaka, fioletowowłosego
Kichiro. Ino z początku wcale nie zareagowała skupiona na obserwowaniu milczącego
Kitsune, lecz ten już nie był taki bierny. Zatrzymał się gwałtownie i do nich
odwrócił. Z pod szerokiego kaptura nie było widać jego twarzy, a jedynie
delikatny obłoczek wydychanego ciepłego powietrza. Nastała pełna napięcia
cisza, jakiej żadne z trójki geninów Konoha nigdy w życiu nie słyszeli. A tym
bardziej, osobiście nie doświadczyli. Czując na sobie srogie spojrzenie
Kitsune, momentalnie zbili się w jeszcze ciaśniejszą kupkę, robiąc przy tym
malutki kroczek do tyłu, lecz na tym koniec. Kiedy Mari i Masashi poczuli
czyjąś rękę na swoich ramionach, zadarli szybko głowy do góry i zaraz spotkali
się z uprzejmym, i dodającym otuchy spojrzeniem swojej sensei. Ino w ten sposób
chciała im pokazać, żeby się nie lękali. Że ona stanie w ich obronie, gdyby
zaszła taka potrzeba, a zachowanie Kitsune wskazywało jasno, że taka oto
potrzeba właśnie nastała. Czując na sobie jego spojrzenie, w pierwszym momencie
nieco nerwowo przełknęła ślinę, lecz już po chwili dobitnie mu pokazała, że się
go nie boi. Stanęła prosto dumnie wypinając pierś i powoli przeszła przed
ewidentnie wystraszonych geninów.
- Coś nie tak? – Spytała
ostrożnie dobierając słowa i tonację głosu,
aby się nie zdradzić z swoim zdenerwowaniem wynikającym z zaistniałej
sytuacji.
Shinobi Śniegu tym czasem nie
zareagował. W odpowiedzi jedynie delikatnie przechylił głowę na bok, jakby
oceniał jej postawę lub zwyczajnie zastanawiał się nad odpowiedzią, po czym
zwrócił głowę w stronę stojącej opodal Saori. Dziewczyna widząc to, ciężko
westchnęła delikatnie wspierając się na łęczysku swojego łuku. Doskonale
wiedziała, z jakim podejściem do tego zadania odnosił się Naruto i po tym, co
od niego usłyszała o mieszkańcach Konoha, również nie pała miłością do shinobi
Liścia, lecz nie zamierzała wszczynać żadnej wojny. Może jedynie pognębi trochę
tych tutaj. Stojący z drugiej strony drogi, którą akurat szli, Toichi natomiast
kompletnie nie wiedział, co się zaraz stanie. Oczywistym było, że on również
podzielał uczucia blondyna względem Konohy i jej shinobi, i był gotów z nimi
walczyć, gdyby chcieli siłą go zabrać. Nawet teraz czekał w gotowości na jakiś
znak, a skoczy do przodu ku wrogowi. I nie obchodziło go, że walczyłby z…
dziećmi. Lecz ze strony Kitsune nie nadszedł żaden sygnał do ataku i Hayata
musiał obyć się smakiem. Saori widząc zawiedziony wyraz twarzy białowłosego
towarzysza uśmiechnęła się delikatnie, lecz zaraz na powrót spoważniała.
Otworzyła już usta, by coś powiedzieć, kiedy Uzumaki ją ubiegł:
- Jednego nie rozumiem. Dlaczego
Yondaime przysłał do nas drużynę, co dopiero mury Akademii opuściła? – Odezwał
się uprzejmym, choć wyprutym z emocji, głosem. Widząc cień oburzenia na twarzy
rudowłosej kunoichi, jinchuuriki uśmiechnął się kpiąco, lecz nic już nie dodał
czekając na odpowiedź.
- Czy muszę odpowiadać? –
Spytała Ino kierując swoje słowa do całej trójki. Nie widząc reakcji ze strony
gbura, przeniosła spojrzenie na pannę Tatsuye z nadzieją, że ta okaże się nieco
cieplejsza. I nie myliła się. Brunetka westchnęła czując na sobie jej
„błagalne” spojrzenie. Choć obiecała Uzumakiemu, że nie będzie udzielała
żadnych odpowiedzi bez jego zgody, to tym razem postanowiła złamać tę regułę.
Powiedzmy, dla dobra tej czwórki:
- Kiedy Kitsune-sama o coś pyta,
należy odpowiadać szybko, krótko i zwięźle. – Saori uśmiechnęła się
nieznacznie, po czym dodała poważniejszym tonem prostując się i opierając łuk o
kolano cięciwą do siebie. Innymi słowy przybrała jednoznaczną pozycję sugerującą
gotowość do walki. – W waszej sytuacji, będąc w złym składzie, na obcej ziemi
radziłabym grzecznie robić wszystko co w waszej mocy, aby jak najdłużej
pozostać przy życiu.
- Co znaczy, że owszem, prosimy
o odpowiedź. – Dodał Toichi sugestywnie obnażając klingi swoich mieczy. Tylko Naruto
nie zareagował cierpliwie czekając na odpowiedź. Nie drgnął nawet, kiedy
przyjaciele postanowili nieco nastraszyć Konoszan. Z jednej strony był lekko
zdenerwowany zignorowaniem jego rozkazu, lecz z drugiej cieszył się, że Saori i
Toichi postanowili złamać dane mu słowo i uratowali sytuację. Lepiej, żeby Ino
i jej podopieczni już teraz wiedzieli, że nie należy się im sprzeciwiać.
- Czy ja dobrze wyczuwam tu… strachhh? – Zamruczał demon
podekscytowanym głosem niecierpliwie wiercąc się w swoim gniazdku. – Ooo taaak… Czuję to wyraźnie. Ten jeżący włosy na głowie strach, co dodatkowo ściska lodowatymi palcami ich roztrzęsione serca!
- Wyluzuj, Kurama. – Odparł blondyn i dodał złowieszczo się podśmiewując.
– Pewnie, mamy tu trzy strachliwe
duszyczki i jedną odważną, ale i ją wkrótce złamiemy. A gdy już to nastąpi,
będziesz czuł przerażenie pełną gębą. Choć w twoim przypadku będzie to pysk!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. – Sarknął lis udając obrażonego.
– Lecz prawdziwe.
W czasie, jak Uzumaki
przekomarzał się z mieszkańcem swojej duszy, panna Yamanaka dokładnie
analizowała własne położenie i szanse. Niby nie była sama, ale biorąc pod
uwagę, że jej uczniowie nigdy przedtem z nikim tak na poważnie nie walczyli, to
nie sądziła, żeby miała z nich większy pożytek. Z drugiej zaś strony nie
chciała z nikim walczyć, a rozpętanie wojny miedzy Konoha i Yuki Gakure to
ostatnia rzecz, jakiej jej teraz potrzeba. I jak na złość, nie wiedziała, co ma
zrobić. Postawić się, nie okazując strachu, czy raczej ulec, poddać się? Odpowiedzi
udzielili jej uczniowie nagle wychodząc przed nią:
- Chcecie z nami walczyć!? – Krzyknęła
Mari.
- Właśnie! Nie boimy się was! – Poparł
ją Kichiro.
Tylko Masachi zachował
milczenie, lecz jak przyjaciele pochwycił kunai w dłoń i uniósł go na wysokość
brody przybierając postawę bojową. Ino natomiast nie wierzyła własnym oczom. Znowu
ją zaskoczyli. Znowu jej nie zawiedli, lecz ich zachowanie mogło źle wpłynąć na
rozwój sytuacji. Zły rozwój. Yamanaka już miała mimo wszystko zbrukać uczniów
za wtrącenie się, gdy nagle zimową ciszę zakłócił donośny śmiech Kitsune:
- Jesteście pewni, że chcecie tu
ginąć? – Spytał opierając klingę swojego miecza na prawym barku. Swoją postawą
jasno dawał do zrozumienia, że jeszcze chwila, a w leśnej tundrze rozpęta się
walka na śmierć i życie. – Jestem pewien, że Yondaime Hokage byłby bardzo
niepocieszony waszą śmiercią… A nie, przepraszam. Mój błąd. Yondaime-sama nigdy
by się o tym nie dowiedział. Co najwyżej, że zamarzliście na kość żywcem
pogrzebani pod jakąś lawiną, a i waszych zwłok nikt nigdy by nie odnalazł.
- N-nie… – Jęknęła Adachi
przerażona usłyszanym opisem, a gdy jeszcze dodatkowo jej młodzieńca wyobraźnia
ruszyła w te pędy, ręka z podniesionym do góry kunai momentalnie opadła wzdłuż ciała.
Mięśnie jej zwiotczały i niechybnie by upadła, gdyby nie błyskawiczna reakcja stojącego
obok Kichiro. Chłopak podtrzymał koleżankę w pasie i szepnął jej coś na ucho,
że ta spłonęła szkarłatnym rumieńcem szeroko otwierając oczy.